249, 1. (1 - 399)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tytu�: "Przerwany urlop"autor: Jack HiginsPrze�o�y�: WINCENTY �ASZEWSKITytu� orygina�u: "THE GRAVEYARD SHIFT"tekst wklepa�: yxpodols@interia.plKorekta: dunder@poczta.fm- Ilustracja na ok�adce - STEVE CRISP- Copyright 1965 by Harry PattersonAll rights reserved- For the Polish edition - Copyright 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 83-7082-936-8* * *KARTA OFICERA S�U�BY CZYNNEJNAZWISKO, IMI�: MILLER Nicholas CharlesMIEJSCE ZAMIESZKANIA: - Four Winds, Fairvjew AvenueDATA URODZENIA: 27 lipca 1939WST�PI� DO S�u�BY W WIEKU: 21UPRZEDNIO WYKONYWANY ZAW�D: StudentWYKSZTA�CENIE: Fundacja Uczniowska przy Liceum Arcybiskupa Holdena Stypendium Uniwersytetu Londy�skiego, 1956 Londy�ska Szko�a EkonomicznaUZYSKANE STOPNIE NAUKOWE: Magister prawa z odznaczeniem drugiej klasy, Uniwersytet Londy�ski, 1959KARTA S�U�BY: Wst�pi� do s�u�by, 1/2/60Przeszed� przez Okr�gowe Centrum Kszta�cenia, 1/5/60Zadowalaj�co przeszed� przez rok pr�bny, 1/2/61Zatrudniony w Sekcji Centralnej, 3/3/61Zatrudniony jako detektyw posterunkowy i przeniesiony do Sekcji"E", 2/1/63 (zob. Akta z National Bank Ltd" 21/12/62)Odroczony od z�o�enia egzaminu promocyjnego przez komisj� kwalifikacyjn� i skierowany do Bramshill, 2/12/63 (zob. Akta Dale-Emmett Ltd., 3/10/63)Uko�czy� Kurs Specjalny w Bramshill z wyr�nieniem i otrzyma� awans na stopie� z-cy detektywa sier�anta. Sekcja Centralna, czynny od 1/1/65.POCHWA�Y: 1/8/60 zob. akta 2/B/321/ Jones R.5/3/61 zob. akta 2/C/143/ Rogers R.T.4/10/61 zob. akta 8/D/129/ Messrs. Longley Ltd.5/6/62 zob. akta 9/E/725/ Ali Hamid21/12/62 zob. akta ll/D/832/ National Bank Ltd.3/10/63 zob. akta 13/C/172/ Dale-Emmett Ltd.DANE POUFNE: Wybitnie inteligentny oficer, predysponowany do pracy w policji. Du�e potencjalne zdolno�ci przyw�dcze. Najwi�ksza wada to tendencja do niezale�nego dzia�ania. Sk�onno�� do stosowania nieortodoksyjnych metod. Warto zaznaczy�, �e posiada br�zowy pas judo i zna sztuk� karate, japo�sk� metod� samoobrony, za pomoc� kt�rej mo�na zabi� przeciwnika go�ymi r�kami. Zwraca uwag� jego niech�� do stosowania tych metod podczas wykonywania obowi�zk�w s�u�bowych.^Od strony Tamizy p�yn�a mg�a p�dzona porannym wiatrem, otulaj�c miasto ��tawym, z�owieszczym ca�unem. Dy�urny oficer z Wandsworth otworzy� ma�� furtk� w wi�ziennej bramie i da� znak stoj�cej przed ni� grupie m�czyzn. Przekroczyli j� i po chwili znale�li si� w nowym, obcym �wiecie.Ostatnim z nich by� Ben Garvald - wielki, niebezpiecznie wygl�daj�cy m�czyzna, kt�rego pot�ne ramiona rozpycha�y tani prochowiec. Zawaha� si�, podnosz�c ko�nierz. Dy�urny oficer pchn�� go ku wyj�ciu.- Co, nie chcesz nas opu�ci�?Garvald obr�ci� si� i spojrza� na niego spokojnie.- Co ty sobie my�lisz, ty �winio?Oficer zrobi� machinalnie krok do ty�u. Na jego twarzy pojawi� si� rumieniec gniewu.- Zawsze mia�e� parszyw� g�b�, Garvald. No, wyno� si�.Garvald wyszed� na zewn�trz. Brama nieodwo�alnie zatrzasn�a si� za jego plecami, co go dziwnie uspokaja�o. Zacz�� i�� w d� ulicy, w kierunku g��wnej drogi, mijaj�c zaparkowane rz�dem samochody. M�czyzna siedz�cy za kierownic� starej, niebieskiej furgonetki, stc na samym ko�cu, obr�ci� si� w kierunku swego towarzysza i skin�� g�ow�.Garvald zatrzyma� si� na rogu, patrz�c na poranny ruch ulic p�yn�cy wolnym strumieniem wskro� mg�y. Wyczeka� w�a�ciwy moment, szybko przeskoczy� jezdni� i wszed� do ma�ej kawiarni po drugiej stronie ulicy.Dwaj inni byli tam ju� przed nim. Stali przy kontuarze. Blond kobieta o nieszcz�liwej twarzy i sennych oczach przygotowywa�a w metalowym czajniczku �wie�� herbat�.Garvald usiad� na taborecie i, czekaj�c, patrzy� przez okno. Po chwili niebieska furgonetka wy�oni�a si� z mg�y i zaparkowa�a przy kraw�niku. Wyszli z niej dwaj m�czy�ni i weszli do kawiarni. Jeden z nich by� ma�ego wzrostu; jego twarz gwa�townie domaga�a si� brzytwy. Drugi m�czyzna mia� co najmniej sze�� st�p wysoko�ci, ponur�, ko�cist� twarz i ogromne r�ce.Opar� si� o kontuar, gdy dziewczyna zwr�ci�a si� w stron� Garvalda powiedzia� szybko z mi�kkim irlandzkim akcentem:- Dwie herbatki, kochanie.Spojrza� przy tym wyzywaj�co na Garywalda, Jego twarz wykrzywi� lekcewa��cy, szyderczy u�mieszek pewnego siebie aroganta. Pot�ny m�czyzna nie da� si� jednak sprowokowa�. Jego wzrok pow�drowa� ku mgle k��bi�cej si� za spryskan� deszczem szyb�.Irlandczyk zap�aci� za herbaty i przy��czy� si� do swego kompana czekaj�cego przy naro�nym stoliku. Niepozorny cz�owieczek spojrza� ukradkiem na Garvalda.- Co o nim my�lisz, Terry?- Tysi�c lat temu mo�e to i by�a gor�ca sztuka, ale wy��li go tam do sucha. - Irlandczyk wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Czeka nas chyba tak spokojne spotkanie, jakiego nie mieli�my ju� od d�ugiego, bardzo d�ugiego czasu.Dziewczyna za kontuarem, ziewaj�c, nala�a Garvaldowi herbat� do fili�anki. Spojrza�a na niego k�tem oka. Przywyk�a do takich^ ludzi. Prawie ka�dego ranka kto� taki przechodzi� przez ulic� wychodz�c z miejsca po drugiej stronie. Wszyscy wygl�dali tak samo. Ale z tym10tutaj zdawa�o si� by� inaczej. By�o w nim co�, czego nie potrafi�a dok�adnie okre�li�.Posun�a fili�ank� z herbat� po blacie i przeczesa�a d�oni� swe d�ugie w�osy opadaj�ce na twarz.- Co� jeszcze?- A co masz?Jego oczy by�y szare jak dym ognisk palonych w jesienne dni. Tkwi�a w nich si�a. Nieujarzmiona, zwierz�ca si�a, obecna tam niemal fizycznie. Poczu�a, jak przez jej cia�o przebieg� dreszcz.- O tej porze, z samego rana? Wszyscy jeste�cie tacy sami, wy, m�czy�ni.- Czego chcesz? To trwa�o tak d�ugo.Rzuci� jej monet� na kontuar.- Daj mi paczk� papieros�w. Bez ustnika. Chc� czu� jak smakuj�. Wyci�gn�� sobie papierosa i pocz�stowa� dziewczyn�. Dwaj m�czy�ni w rogu sali obserwowali go w lustrze. Garvald zignorowa� ich.Poda� jej ogie�.- By�o si� tam d�ugo, prawda? - powiedzia�a wydmuchuj�c ze znawstwem dym.- Wystarczaj�co d�ugo. - Spojrza� przez okno. - Spodziewam si�, �e zasz�o tu wiele zmian.- Wszystko si� ostatnio Rozmienia�o - potwierdzi�a.Garvald u�miechn�� si� szeroko i wyci�gn�� ku niej r�k�. Jegopalce przesun�y si� po w�osach dziewczyny. Poczu�a, �e zaczynabrakowa� jej tchu.- Niekt�re rzeczy pozostaj� zawsze takie same.Ow�adn�� ni� niepok�j. Naraz zrobi�o si� jej sucho w gardle. Poczu�a, �e jest ca�kowicie bezwolna, schwytana w nieodwo�alny bieg wypadk�w. Nagle przechyli� si� przez kontuar i poca�owa� j� prosto w usta.- Zobaczymy si� jeszcze.Zsun�� si� ze sto�ka i z szybko�ci� nieprawdopodobn�, jak na tak du�ego m�czyzn�, przemkn�� przez drzwi i wydosta� si� na zewn�trz.Dwaj m�czy�ni siedz�cy w rogu rzucili si� w �lad za nim. Kiedy jednak znale�li si� na chodniku, znik� ju� we mgle. Irlandczyk pobieg� naprz�d i w moment p�niej dostrzeg� sylwetk� Garvalda id�cego11[(aqAA - jnfo3[ods M annn ABISOZ piutgog B'psu/y/zonunitreAt OIAAS M azazsaf ApSiu o3app?fipmis opi�AOpo Aiuozodaiu i tupnuapi oSaf A qotu liqoJZ ppiAJeoI PBU Aofefoisi Auzonred PAAZJAA ZJBA oSaf aiStn ii 5is {.redo Xinno�ifaid{OJ �qot3ou tn otueis nono3[ AIZSUXJ Op OBAO�OIOLtA fBfSSKld WSdV10~S[ �tUI og3f�iJ3Ucq tuzBpz A oiaiadnn z B{ZJapn BAO{SpozJdeotfeuod PIBAJOSfoAzod tnzsmis Si zfepA otfnAoq3tzUZOBZ snis�im 3[Bfotfnzoni9q z {tin[Xz.D[ 3[XzonBpi�o{pBun anzSiod A irer (Aqnotfezozsapitz 98 A (fenipd i af {IOSJASinrcJpazJdJnqo 08 iJoAtto PIBAJBO inAqo fainBS uai AY �ouso{3COEJS {fezoBZ ZBJBZ i 3puq Ari{0tn w oq3tq8 Sis inAZ�3ZO(pod ApOBJlS)3uiB� aniptp[op aiirodoi3o �azx(aiAod aisnd o3[iXi &[ 3p(piA oSaf anpozjd op is (pnzJ AzopuBpi soSo XnrB3[nzsAZJtAl OSaf BU SlS {lABfod 3{3ZS3IIlISn AOZOIUOJIBZOZStpJSJ {BUIAZJJ, �o33{Bui opp n(oq z �is aofefiA qoT oppizpis inni pazJJ �Sis pooJApo Azapirepi �gz.uaiAod WIAAOSromaJBp Bisn aytAzoJ TB3[nrpoq3 vvi fpvdn v3�azsnzJqpod A va3wa\oy[ o3 {AZJapn fis HOAJTO z iAI BspoaiAopo oSaitin ipOPO Jop3! f3 a��99aid qoi BZZ aizpmups faures fsi �A03[OJ3[ q3AUA3d9roOp liqOJZ �SBUIAJ3 {tO'5[tn3ZJd ZJAl OSaf Z3ZJJ3 po AotpioSauzoiin nqoru oSanrreJod 3piq a(3in fs�sSS A [ aiuAizp tAqnzsn oSaf op pzpoqoop ppsCinapi�iAzp�3BAiqOH(SpBU {feZ3B7 S3[SJ VZ BZSAZJBAOl 3tfB�AAq3Z 3[AZ3pireiJI 3\3lBl �in3IH3ZpOJ8o U�(UZBI3Z TULdreAOUTCJ U013[IA T1{A:IS A IttL(treAOpnqZ lUIBtnOp IS HHAOtlBA;mpoqo nip[stA osi q�zoz i inop AUZOJBU nSm�isojd 01 o Sis nrcszoqo7�t3(Z33IAO{Z3I ni3p'5[0 tptJ� I Aq�Z lXZJ3Z3ZSXA 3[AZ3pUBpI Ư3[Z3Ip;A A fKs&r5[s maigoJ BZ AOn {op A oiai3(OJ3[ OIAABAZ- To ju� lepiej - powiedzia� Garvald. - O wiele lepiej. Kto was na mnie nas�a�?- Facet, nazywa si� Rosco. Sam Rosco. On i Terry znali kogo� w Ville, par� lat temu. Tamten napisa� w zesz�ym tygodniu z tej zachrzanioneJ P�nocy, gdzie teraz mieszka. M�wi�, �e tw�j powr�t jest z�� nowin�. �e nikt nie chce ci� z powrotem.- A wy mieli�cie mnie o tym przekona�? - uprzejmie odezwa� si� Garvald. - Ile warte by�o przekazanie mi tej wiadomo�ci? Ma�y cz�owieczek zwil�y� j�zykiem usta.- Setk�, na sp�k� - doda� po�piesznie.Garvald przykucn�� na jedno kolano przy Irlandczyku i obr�ci� go. Przeszukuj�c kieszenie pogwizdywa� jak�� smutn� melodyjk� w tonacji minorowej. Wreszcie znalaz� portfel i wydoby� z niego zwitek pi�ciofuntowych banknot�w.- To te?- Zgadza si�. Terry jeszcze ich nie rozdzieli�.Garvald szybko przeliczy� pieni�dze, po czym wsun�� je do kieszeni na piersiach.- Oto co nazywam mi�ym porannym zaj�ciem.Ten drugi kuca� ju� u boku Irlandczyka. Dotkn�� delikatnie jego twarzy i odskoczy�.- Matko Naj�wi�tsza, zmia�d�y�e� mu szcz�k�.- Wi�c lepiej znajd� mu doktora, nie? - odezwa� si� Garvald i odwr�ci� si�, by odej��.Po chwili znikn�� we mgle. Przez moment w powietrzu wisia�o jego pogwizdywanie, po czym umilk�o w atmosferze wci�� jeszcze trwaj�cej grozy. Niepozorny cz�owieczek kl�cza� przy Irlandczyku, deszcz s�czy� si� przez zupe�nie przemoczone p��tno taniego p�aszcza.Ta melodia - ta przekl�ta melodia.Wydawa�o mu si�, �e nigdy nie b�dzie w stanie wybi� ze swej g�owy tego d�wi�ku. Nagle, z powod�w, kt�rych nigdy potem nie potrafi� wyja�ni�, zacz�� p�aka�. Bezradnie, jak m... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl charloteee.keep.pl
tytu�: "Przerwany urlop"autor: Jack HiginsPrze�o�y�: WINCENTY �ASZEWSKITytu� orygina�u: "THE GRAVEYARD SHIFT"tekst wklepa�: yxpodols@interia.plKorekta: dunder@poczta.fm- Ilustracja na ok�adce - STEVE CRISP- Copyright 1965 by Harry PattersonAll rights reserved- For the Polish edition - Copyright 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 83-7082-936-8* * *KARTA OFICERA S�U�BY CZYNNEJNAZWISKO, IMI�: MILLER Nicholas CharlesMIEJSCE ZAMIESZKANIA: - Four Winds, Fairvjew AvenueDATA URODZENIA: 27 lipca 1939WST�PI� DO S�u�BY W WIEKU: 21UPRZEDNIO WYKONYWANY ZAW�D: StudentWYKSZTA�CENIE: Fundacja Uczniowska przy Liceum Arcybiskupa Holdena Stypendium Uniwersytetu Londy�skiego, 1956 Londy�ska Szko�a EkonomicznaUZYSKANE STOPNIE NAUKOWE: Magister prawa z odznaczeniem drugiej klasy, Uniwersytet Londy�ski, 1959KARTA S�U�BY: Wst�pi� do s�u�by, 1/2/60Przeszed� przez Okr�gowe Centrum Kszta�cenia, 1/5/60Zadowalaj�co przeszed� przez rok pr�bny, 1/2/61Zatrudniony w Sekcji Centralnej, 3/3/61Zatrudniony jako detektyw posterunkowy i przeniesiony do Sekcji"E", 2/1/63 (zob. Akta z National Bank Ltd" 21/12/62)Odroczony od z�o�enia egzaminu promocyjnego przez komisj� kwalifikacyjn� i skierowany do Bramshill, 2/12/63 (zob. Akta Dale-Emmett Ltd., 3/10/63)Uko�czy� Kurs Specjalny w Bramshill z wyr�nieniem i otrzyma� awans na stopie� z-cy detektywa sier�anta. Sekcja Centralna, czynny od 1/1/65.POCHWA�Y: 1/8/60 zob. akta 2/B/321/ Jones R.5/3/61 zob. akta 2/C/143/ Rogers R.T.4/10/61 zob. akta 8/D/129/ Messrs. Longley Ltd.5/6/62 zob. akta 9/E/725/ Ali Hamid21/12/62 zob. akta ll/D/832/ National Bank Ltd.3/10/63 zob. akta 13/C/172/ Dale-Emmett Ltd.DANE POUFNE: Wybitnie inteligentny oficer, predysponowany do pracy w policji. Du�e potencjalne zdolno�ci przyw�dcze. Najwi�ksza wada to tendencja do niezale�nego dzia�ania. Sk�onno�� do stosowania nieortodoksyjnych metod. Warto zaznaczy�, �e posiada br�zowy pas judo i zna sztuk� karate, japo�sk� metod� samoobrony, za pomoc� kt�rej mo�na zabi� przeciwnika go�ymi r�kami. Zwraca uwag� jego niech�� do stosowania tych metod podczas wykonywania obowi�zk�w s�u�bowych.^Od strony Tamizy p�yn�a mg�a p�dzona porannym wiatrem, otulaj�c miasto ��tawym, z�owieszczym ca�unem. Dy�urny oficer z Wandsworth otworzy� ma�� furtk� w wi�ziennej bramie i da� znak stoj�cej przed ni� grupie m�czyzn. Przekroczyli j� i po chwili znale�li si� w nowym, obcym �wiecie.Ostatnim z nich by� Ben Garvald - wielki, niebezpiecznie wygl�daj�cy m�czyzna, kt�rego pot�ne ramiona rozpycha�y tani prochowiec. Zawaha� si�, podnosz�c ko�nierz. Dy�urny oficer pchn�� go ku wyj�ciu.- Co, nie chcesz nas opu�ci�?Garvald obr�ci� si� i spojrza� na niego spokojnie.- Co ty sobie my�lisz, ty �winio?Oficer zrobi� machinalnie krok do ty�u. Na jego twarzy pojawi� si� rumieniec gniewu.- Zawsze mia�e� parszyw� g�b�, Garvald. No, wyno� si�.Garvald wyszed� na zewn�trz. Brama nieodwo�alnie zatrzasn�a si� za jego plecami, co go dziwnie uspokaja�o. Zacz�� i�� w d� ulicy, w kierunku g��wnej drogi, mijaj�c zaparkowane rz�dem samochody. M�czyzna siedz�cy za kierownic� starej, niebieskiej furgonetki, stc na samym ko�cu, obr�ci� si� w kierunku swego towarzysza i skin�� g�ow�.Garvald zatrzyma� si� na rogu, patrz�c na poranny ruch ulic p�yn�cy wolnym strumieniem wskro� mg�y. Wyczeka� w�a�ciwy moment, szybko przeskoczy� jezdni� i wszed� do ma�ej kawiarni po drugiej stronie ulicy.Dwaj inni byli tam ju� przed nim. Stali przy kontuarze. Blond kobieta o nieszcz�liwej twarzy i sennych oczach przygotowywa�a w metalowym czajniczku �wie�� herbat�.Garvald usiad� na taborecie i, czekaj�c, patrzy� przez okno. Po chwili niebieska furgonetka wy�oni�a si� z mg�y i zaparkowa�a przy kraw�niku. Wyszli z niej dwaj m�czy�ni i weszli do kawiarni. Jeden z nich by� ma�ego wzrostu; jego twarz gwa�townie domaga�a si� brzytwy. Drugi m�czyzna mia� co najmniej sze�� st�p wysoko�ci, ponur�, ko�cist� twarz i ogromne r�ce.Opar� si� o kontuar, gdy dziewczyna zwr�ci�a si� w stron� Garvalda powiedzia� szybko z mi�kkim irlandzkim akcentem:- Dwie herbatki, kochanie.Spojrza� przy tym wyzywaj�co na Garywalda, Jego twarz wykrzywi� lekcewa��cy, szyderczy u�mieszek pewnego siebie aroganta. Pot�ny m�czyzna nie da� si� jednak sprowokowa�. Jego wzrok pow�drowa� ku mgle k��bi�cej si� za spryskan� deszczem szyb�.Irlandczyk zap�aci� za herbaty i przy��czy� si� do swego kompana czekaj�cego przy naro�nym stoliku. Niepozorny cz�owieczek spojrza� ukradkiem na Garvalda.- Co o nim my�lisz, Terry?- Tysi�c lat temu mo�e to i by�a gor�ca sztuka, ale wy��li go tam do sucha. - Irlandczyk wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Czeka nas chyba tak spokojne spotkanie, jakiego nie mieli�my ju� od d�ugiego, bardzo d�ugiego czasu.Dziewczyna za kontuarem, ziewaj�c, nala�a Garvaldowi herbat� do fili�anki. Spojrza�a na niego k�tem oka. Przywyk�a do takich^ ludzi. Prawie ka�dego ranka kto� taki przechodzi� przez ulic� wychodz�c z miejsca po drugiej stronie. Wszyscy wygl�dali tak samo. Ale z tym10tutaj zdawa�o si� by� inaczej. By�o w nim co�, czego nie potrafi�a dok�adnie okre�li�.Posun�a fili�ank� z herbat� po blacie i przeczesa�a d�oni� swe d�ugie w�osy opadaj�ce na twarz.- Co� jeszcze?- A co masz?Jego oczy by�y szare jak dym ognisk palonych w jesienne dni. Tkwi�a w nich si�a. Nieujarzmiona, zwierz�ca si�a, obecna tam niemal fizycznie. Poczu�a, jak przez jej cia�o przebieg� dreszcz.- O tej porze, z samego rana? Wszyscy jeste�cie tacy sami, wy, m�czy�ni.- Czego chcesz? To trwa�o tak d�ugo.Rzuci� jej monet� na kontuar.- Daj mi paczk� papieros�w. Bez ustnika. Chc� czu� jak smakuj�. Wyci�gn�� sobie papierosa i pocz�stowa� dziewczyn�. Dwaj m�czy�ni w rogu sali obserwowali go w lustrze. Garvald zignorowa� ich.Poda� jej ogie�.- By�o si� tam d�ugo, prawda? - powiedzia�a wydmuchuj�c ze znawstwem dym.- Wystarczaj�co d�ugo. - Spojrza� przez okno. - Spodziewam si�, �e zasz�o tu wiele zmian.- Wszystko si� ostatnio Rozmienia�o - potwierdzi�a.Garvald u�miechn�� si� szeroko i wyci�gn�� ku niej r�k�. Jegopalce przesun�y si� po w�osach dziewczyny. Poczu�a, �e zaczynabrakowa� jej tchu.- Niekt�re rzeczy pozostaj� zawsze takie same.Ow�adn�� ni� niepok�j. Naraz zrobi�o si� jej sucho w gardle. Poczu�a, �e jest ca�kowicie bezwolna, schwytana w nieodwo�alny bieg wypadk�w. Nagle przechyli� si� przez kontuar i poca�owa� j� prosto w usta.- Zobaczymy si� jeszcze.Zsun�� si� ze sto�ka i z szybko�ci� nieprawdopodobn�, jak na tak du�ego m�czyzn�, przemkn�� przez drzwi i wydosta� si� na zewn�trz.Dwaj m�czy�ni siedz�cy w rogu rzucili si� w �lad za nim. Kiedy jednak znale�li si� na chodniku, znik� ju� we mgle. Irlandczyk pobieg� naprz�d i w moment p�niej dostrzeg� sylwetk� Garvalda id�cego11[(aqAA - jnfo3[ods M annn ABISOZ piutgog B'psu/y/zonunitreAt OIAAS M azazsaf ApSiu o3app?fipmis opi�AOpo Aiuozodaiu i tupnuapi oSaf A qotu liqoJZ ppiAJeoI PBU Aofefoisi Auzonred PAAZJAA ZJBA oSaf aiStn ii 5is {.redo Xinno�ifaid{OJ �qot3ou tn otueis nono3[ AIZSUXJ Op OBAO�OIOLtA fBfSSKld WSdV10~S[ �tUI og3f�iJ3Ucq tuzBpz A oiaiadnn z B{ZJapn BAO{SpozJdeotfeuod PIBAJOSfoAzod tnzsmis Si zfepA otfnAoq3tzUZOBZ snis�im 3[Bfotfnzoni9q z {tin[Xz.D[ 3[XzonBpi�o{pBun anzSiod A irer (Aqnotfezozsapitz 98 A (fenipd i af {IOSJASinrcJpazJdJnqo 08 iJoAtto PIBAJBO inAqo fainBS uai AY �ouso{3COEJS {fezoBZ ZBJBZ i 3puq Ari{0tn w oq3tq8 Sis inAZ�3ZO(pod ApOBJlS)3uiB� aniptp[op aiirodoi3o �azx(aiAod aisnd o3[iXi &[ 3p(piA oSaf anpozjd op is (pnzJ AzopuBpi soSo XnrB3[nzsAZJtAl OSaf BU SlS {lABfod 3{3ZS3IIlISn AOZOIUOJIBZOZStpJSJ {BUIAZJJ, �o33{Bui opp n(oq z �is aofefiA qoT oppizpis inni pazJJ �Sis pooJApo Azapirepi �gz.uaiAod WIAAOSromaJBp Bisn aytAzoJ TB3[nrpoq3 vvi fpvdn v3�azsnzJqpod A va3wa\oy[ o3 {AZJapn fis HOAJTO z iAI BspoaiAopo oSaitin ipOPO Jop3! f3 a��99aid qoi BZZ aizpmups faures fsi �A03[OJ3[ q3AUA3d9roOp liqOJZ �SBUIAJ3 {tO'5[tn3ZJd ZJAl OSaf Z3ZJJ3 po AotpioSauzoiin nqoru oSanrreJod 3piq a(3in fs�sSS A [ aiuAizp tAqnzsn oSaf op pzpoqoop ppsCinapi�iAzp�3BAiqOH(SpBU {feZ3B7 S3[SJ VZ BZSAZJBAOl 3tfB�AAq3Z 3[AZ3pireiJI 3\3lBl �in3IH3ZpOJ8o U�(UZBI3Z TULdreAOUTCJ U013[IA T1{A:IS A IttL(treAOpnqZ lUIBtnOp IS HHAOtlBA;mpoqo nip[stA osi q�zoz i inop AUZOJBU nSm�isojd 01 o Sis nrcszoqo7�t3(Z33IAO{Z3I ni3p'5[0 tptJ� I Aq�Z lXZJ3Z3ZSXA 3[AZ3pUBpI Ư3[Z3Ip;A A fKs&r5[s maigoJ BZ AOn {op A oiai3(OJ3[ OIAABAZ- To ju� lepiej - powiedzia� Garvald. - O wiele lepiej. Kto was na mnie nas�a�?- Facet, nazywa si� Rosco. Sam Rosco. On i Terry znali kogo� w Ville, par� lat temu. Tamten napisa� w zesz�ym tygodniu z tej zachrzanioneJ P�nocy, gdzie teraz mieszka. M�wi�, �e tw�j powr�t jest z�� nowin�. �e nikt nie chce ci� z powrotem.- A wy mieli�cie mnie o tym przekona�? - uprzejmie odezwa� si� Garvald. - Ile warte by�o przekazanie mi tej wiadomo�ci? Ma�y cz�owieczek zwil�y� j�zykiem usta.- Setk�, na sp�k� - doda� po�piesznie.Garvald przykucn�� na jedno kolano przy Irlandczyku i obr�ci� go. Przeszukuj�c kieszenie pogwizdywa� jak�� smutn� melodyjk� w tonacji minorowej. Wreszcie znalaz� portfel i wydoby� z niego zwitek pi�ciofuntowych banknot�w.- To te?- Zgadza si�. Terry jeszcze ich nie rozdzieli�.Garvald szybko przeliczy� pieni�dze, po czym wsun�� je do kieszeni na piersiach.- Oto co nazywam mi�ym porannym zaj�ciem.Ten drugi kuca� ju� u boku Irlandczyka. Dotkn�� delikatnie jego twarzy i odskoczy�.- Matko Naj�wi�tsza, zmia�d�y�e� mu szcz�k�.- Wi�c lepiej znajd� mu doktora, nie? - odezwa� si� Garvald i odwr�ci� si�, by odej��.Po chwili znikn�� we mgle. Przez moment w powietrzu wisia�o jego pogwizdywanie, po czym umilk�o w atmosferze wci�� jeszcze trwaj�cej grozy. Niepozorny cz�owieczek kl�cza� przy Irlandczyku, deszcz s�czy� si� przez zupe�nie przemoczone p��tno taniego p�aszcza.Ta melodia - ta przekl�ta melodia.Wydawa�o mu si�, �e nigdy nie b�dzie w stanie wybi� ze swej g�owy tego d�wi�ku. Nagle, z powod�w, kt�rych nigdy potem nie potrafi� wyja�ni�, zacz�� p�aka�. Bezradnie, jak m... [ Pobierz całość w formacie PDF ]