217, 1. (1 - 399)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I��d� si� budzi�a.Pierwszy wrzaskliwy �wist fabryczny rozdar� cisz� wczesnego poranku, a za nim wewszystkich stronach miasta zacz�y si� zrywa� coraz zgie�kliwiej inne i dar�ysi� chrapliwymi, niesfornymi g�osami niby ch�r potwornych kogut�w, piej�cychmetalowymi gardzielami has�o do pracy.Olbrzymie fabryki, kt�rych d�ugie, czarne cielska i wysmuk�e szyje-kominymajaczy�y w nocy, w mgle i w deszczu - budzi�y si� z wolna, bucha�y p�omieniamiognisk, oddycha�y k��bami dym�w, zaczyna�y �y� i porusza� si� w ciemno�ciach,jakie jeszcze zalega�y ziemi�.Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze �niegiem, pada� wci�� i rozw��czy�nad �odzi� ci�ki, lepki tuman; b�bni� w blaszane dachy i sp�ywa� z nich prostona trotuary, na ulice czarne i pe�ne grz�skiego b�ota, na nagie drzewa,przytulone do d�ugich mur�w, dr��ce z zimna, targane wiatrem, co zrywa� si�gdzie� z p�l przemi�k�ych i przewala� si� ci�ko b�otnistymi ulicami miasta,wstrz�sa� parkanami, pr�bowa� dach�w i opada� w b�oto, i szumia� mi�dzyga��ziami drzew, i bi� nimi w szyby niskiego, parterowego domu, w kt�rym naglezab�ys�o �wiat�o.Borowiecki si� obudzi�, zapali� �wiec� i r�wnocze�nie budzik zacz�� dzwoni�gwa�townie, wskazuj�c pi�t�.- Mateusz, herbata! - krzykn�� do wchodz�cego lokaja.- Wszystko gotowe.- Panowie �pi� jeszcze?- Zaraz b�d� budzi�, je�li pan dyrektor ka�e, bo pan Moryc m�wi� wieczorem, �echce dzisiaj spa� d�u�ej.- Id�, obud�.- Klucze ju� brali?- Sam Szwarc wst�powa�.- Telefonowa� kto w nocy?- Kunke by� na dy�urze, ale odchodz�c nic mi nie m�wi�.- Co s�ycha� na mie�cie? - pyta� pr�dko, pr�dzej jeszcze si� ubieraj�c.- A nic, ino za� na Gajerowskim Rynku za�gali robotnika.- Dosy�, ruszaj.- Ale spali�a si� te� fabryka Goldberga, na Cegielnianej. Nasza stra� je�dzi�a,ale wszystko dobrze posz�o, osta�y tylko mury. Z suszarni poszed� ogie�.- C� wi�cej?- A nic, wszystko posz�o fein, na glanc - za�mia� si� rechocz�co.- Nalewaj herbat�, ja sam obudz� pana Moryca. Ubra� si� i poszed� do s�siednichpokoj�w przechodz�c przez sto�owy, w kt�rym wisz�ca u sufitu lampa rozrzuca�aostre, bia�e �wiat�o na st� okr�g�y, nakryty obrusem i zastawiony fili�ankami,i na samowar b�yszcz�cy.- Maks, pi�ta godzina, wstawaj! - zawo�a� otwieraj�c drzwi do ciemnego pokoju, zkt�rego buchn�o duszne, przesycone zapachem fio�k�w powietrze.Maks si� nie odezwa�, tylko ��ko zacz�o trzeszcze� i skrzypie�.- Moryc! - zawo�a� do drugiego pokoju.- Nie �pi�. Nie spa�em ca�� noc.- Dlaczego?- My�la�em o tym naszym interesie, troch� sobie oblicza�em i tak zesz�o.- Wiesz, Goldberg si� spali� dzisiaj w nocy, i to zupe�nie, "na glanc", jakMateusz m�wi...- Dla mnie to nie nowina - odpowiedzia� ziewaj�c.- Sk�d wiedzia�e�?- Ja miesi�c temu wiedzia�em, �e on si� potrzebuje spali�. Dziwi�em si� nawet,�e tak d�ugo zwleka, przecie� procent�w mu nie dadz� od asekuracji.- Mia� du�o towaru?- Mia� du�o zaasekurowane...- Bilans sobie wyr�wna�.Roze�miali si� obaj szczerze.Borowiecki wr�ci� do sto�owego i pil herbat�, a Moryc, jak zwykle, szuka� poca�ym pokoju r�nych cz�ci garderoby i wymy�la� Mateuszowi.- Ja tobie zbij� �adny kawa�ek pyska, ja ci z niego czerwony barchan zrobi�, jakmi nie b�dziesz sk�ada� wszystkiego porz�dnie.- Morgen! - krzykn�� przebudzony wreszcie Maks.- Nie wstajesz? Ju� po pi�tej.Odpowied� zag�uszy�y �wistawki, kt�re si� rozleg�y jakby tu� nad domem i rycza�yprzez kilkana�cie sekund z tak� si��, a� szyby brz�cza�y w oknach.Moryc w bieli�nie tylko, z paltem na ramionach, usiad� przed piecem, w kt�rymweso�o trzaska�y szczapy smolne.- Nie wychodzisz?- Nie. Mia�em jecha� do Tomaszowa, bo Weis pisa� do mnie, aby mu sprowadzi� nowegr�ple, ale teraz nie pojad�. Zimno mi i nie chce mi si�.- Maks, tak�e zostajesz w domu?- Gdzie si� b�d� spieszy�? Do tej parszywej budy? A zreszt� wczoraj si� z fatrempo�ar�em.- Maks, ty �le sko�czysz przez to �arcie si� ci�g�e i ze wszystkimi! - mrukn��niech�tnie i surowo Moryc rozgrzebuj�c pogrzebaczem ogie�.- Co ci� to obchodzi! - krzykn�� g�os z drugiego pokoju.��ko zatrzeszcza�o gwa�townie i w drzwiach ukaza�a si� wielka figura Maksa, wbieli�nie tylko i pantoflach.- A w�a�nie, �e mnie to bardzo obchodzi.- Daj mi spok�j, nie irytuj mnie. Karol mnie obudzi� diabli wiedz� po co, a tenznowu pyskowa� zaczyna.Gada� g�o�no, niskim, silnie brzmi�cym g�osem. Cofn�� si� do swojego pokoju i pochwili wyni�s� ca�� garderob�, rzuci� j� na dywan i z wolna si� ubiera�.- Ty nam psujesz interes tym swoim �arciem -zacz�� znowu Moryc wciskaj�c z�otebinokle na sw�j suchy, semicki nos, bo mu si� ci�gle zsuwa�y,- Gdzie? co? jak?- Wsz�dzie. Wczoraj u Blumental�w powiedzia�e� g�o�no, �e wi�kszo�� naszychfabrykant�w to pro�ci z�odzieje i oszu�ci.- Powiedzia�em, a jak�e, i zawsze to b�d� m�wi�. Jaki� niech�tny, pogardliwyu�miech przelecia� mu po twarzy, gdy patrzy� na Moryca.- Ty, Maks Baum, m�wi� tego nie b�dziesz, m�wi� ci tego nie wolno, to ja cipowiadam.- Dlaczego? - zapyta� cicho i opar� si� o st�.- Ja ci powiem, je�li tego nie rozumiesz. Przede wszystkim, co ci do tego? Coci� to obchodzi, czy oni s� z�odzieje, czy porz�dni ludzie? My wszyscy razemjeste�my tu po to w �odzi, �eby zrobi� geszeft, �eby zarobi� dobrze. Nikt z nastutaj wiekowa� nie b�dzie. A ka�dy robi pieni�dze, jak mo�e i jak umie. Tyjeste� czerwony, ty jeste� radyka� p�s nr 4.- Ja jestem uczciwy cz�owiek - burkn�� tamten nalewaj�c sobie herbat�.Borowiecki oparty o st� �okciami, utopi� twarz w d�oniach i s�ucha�.Moryc na odpowiedz us�yszan� odwr�ci� si� gwa�townie, a� binokle mu spad�y iuderzy�y w por�cz krzes�a, popatrzy� si� na Maksa z u�miechem gryz�cej ironii naw�skich ustach, pog�adzi� cienkimi palcami, na kt�rych skrzy�y si� brylantowepier�cionki, rzadk�, czarn� jak smo�a brod� i szepn�� drwi�co:- Nie gadaj, Maks g�upstw. Tu chodzi o pieni�dze. Tu chodzi, �eby� nie wyje�d�a�z tymi oskar�eniami publicznie, bo to naszemu kredytowi mo�e zaszkodzi�. My mamyza�o�y� fabryk� we trzech; my nic nie mamy, to my potrzebujemy mie� kredyt izaufanie u tych, co go nam dadz�. My teraz potrzebujemy by� porz�dni ludzie,g�adcy, mili, dobrzy. Jak ci Borman powie: "Pod�a ��d�", to mu powiedz, �e jestcztery razy pod�� - jemu trzeba przytakiwa�, bo to gruba fisz. A co� ty o nimpowiedzia� do Knolla? Ze jest g�upi cham. Cz�owieku, on nie jest g�upi, bo on zeswojej m�zgownicy wyci�gn�� miliony, on te miliony ma, a my je tak�e chcemymie�. B�dziemy m�wi� o nich wtedy, jak b�dziemy mieli pieni�dze, a teraz trzebasiedzie� cicho, oni s� nam potrzebni; no, niech Karol powie, czy ja nie mamracji - mnie idzie przecie� o przysz�o�� nas trzech.- Moryc ma zupe�n� prawie s�uszno�� - powiedzia� twardo Borowiecki podnosz�czimne, szare oczy na wzburzonego Maksa.- Ja wiem, �e wy macie racj�, ��dzk� racj�, ale nie zapominajcie, �e jestemuczciwy cz�owiek.- Frazes! stary, wytarty frazes!- Moryc, ty jeste� pod�y �ydziak! - wykrzykn�� gwa�townie Baum.- A ty jeste� g�upi, sentymentalny Niemiec.- K��cicie si� o wyrazy - ozwa� si� ch�odno Borowiecki i zacz�� wdziewa� palto.- �a�uj�, �e nie mog� zosta� z wami, ale puszczam w ruch now� drukarni�.- Nasza wczorajsza rozmowa na czym stan�a? - zapyta� spokojnie ju� Baum.- Zak�adamy fabryk�.- Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic - za�mia� si� g�o�no.- To razem w�a�nie mamy tyle, w sam raz tyle, �eby za�o�y� wielk� fabryk�. C�stracimy? Zarobi� zawsze mo�na - dorzuci� po chwili. - Zreszt�, albo robimyinteres, albo interesu nie robimy. Powiedzcie raz jeszcze.- Robimy, robimy! - powt�rzyli obaj.- Co to, Goldberg si� spali�? - zapyta� Baum.- Tak, zrobi� sobie bilans. M�dry ch�op, zrobi miliony.- Albo sko�czy w kryminale.- G�upie s�owo! - �achn�� si� niecierpliwie Moryc. - Ty sobie takie rzeczy gadajw Berlinie, w Pary�u, w Warszawie, ale w �odzi nie gadaj. To nieprzyjemne s�owa,nam oszcz�d� ich.Maks si� nie odezwa�.Swistawki znowu zacz�y podnosi� swoje przenikliwe, denerwuj�ce g�osy i �piewa�ycoraz pot�niej hejna� poranny.- No, musz� ju� i��. Do widzenia, sp�lnicy, nie k���cie si�, id�cie spa� i�nijcie o tych milionach, jakie zrobimy.- Zrobimy!- Zrobimy! - powiedzieli razem.U�cisn�li sobie mocno, po przyjacielsku d�onie.- Zapisa� trzeba dzisiejsz� dat�; b�dzie ona dla nas bardzo pami�tn�.- Dodaj tam, Maksie, taki nawias, kto z nas najpierw zechce okpi� drugich.- Ty, Borowiecki, jeste� szlachcic, masz na biletach wizytowych herb, k�ad�e�nawet na prokurze swoje von, a jeste� najwi�kszym z nas wszystkichLodzermenschem - szepn�� Moryc.- A ty nim nie jeste�?- Ja przede wszystkim m�wi� o tym nie potrzebuj�, bo ja potrzebuj� zrobi�pieni�dze. Wy i Niemcy - to dobre narody, ale do gadania.Borowiecki podni�s� ko�nierz, pozapina� si� starannie i wyszed�.Deszcz m�y� bezustannie i zacina� sko�nie, a� do p� okien ma�ych domk�w, co wtym ko�cu Piotrkowskiej ulicy sta�y g�sto przy sobie, gdzieniegdzie tylko jakbyrozepchni�te olbrzymem fabrycznym lub wspania�ym pa�acem fabrykanta.Szeregi niskich lip na trotuarze gi�y si� automatycznie pod uderzeniem wiatru,kt�ry hula� po b�otnistej, prawie czarnej ulicy, bo rzadkie latarnie rozsiewa�ytylko ko�a niewielkie ��tego �wiat�a, w kt�rym b�yszcza�o czarne, lepkie b�otona ulicy i miga�y setki ludzi, w ciszy wielkiej a z po�piechem szalonymbiegn�cych na g�os tych �wistawek, co teraz coraz rzadziej odzywa�y si� doko�a.- Zrobimy? - powt�rzy� Borowiecki, przystaj�c i topi�c spojrzenie w tym chaosiekomin�w, majacz�cych w ciemno�ci; w tej masie czarnej, nieruchomej, dzikiejjakim� kamiennym spokojem fabryk, co sta�y wsz�dzie i ze wszystkich stron zda�ysi� wyrasta� przed nim czerwonymi, pot�nymi murami.- Morgen! - rzuci� kto� stoj�cemu, biegn�c dalej.- Morgen... - szepn�� i poszed� wolniej.Gryz�y go w�tpliwo�ci, tysi�ce my�li, cyfr, przypuszcze� i kombinacji przewija�omu si� pod czaszk�, zapomina� prawie, gdzie jest i dok�d idzie.Tysi�ce robotni... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl charloteee.keep.pl
I��d� si� budzi�a.Pierwszy wrzaskliwy �wist fabryczny rozdar� cisz� wczesnego poranku, a za nim wewszystkich stronach miasta zacz�y si� zrywa� coraz zgie�kliwiej inne i dar�ysi� chrapliwymi, niesfornymi g�osami niby ch�r potwornych kogut�w, piej�cychmetalowymi gardzielami has�o do pracy.Olbrzymie fabryki, kt�rych d�ugie, czarne cielska i wysmuk�e szyje-kominymajaczy�y w nocy, w mgle i w deszczu - budzi�y si� z wolna, bucha�y p�omieniamiognisk, oddycha�y k��bami dym�w, zaczyna�y �y� i porusza� si� w ciemno�ciach,jakie jeszcze zalega�y ziemi�.Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze �niegiem, pada� wci�� i rozw��czy�nad �odzi� ci�ki, lepki tuman; b�bni� w blaszane dachy i sp�ywa� z nich prostona trotuary, na ulice czarne i pe�ne grz�skiego b�ota, na nagie drzewa,przytulone do d�ugich mur�w, dr��ce z zimna, targane wiatrem, co zrywa� si�gdzie� z p�l przemi�k�ych i przewala� si� ci�ko b�otnistymi ulicami miasta,wstrz�sa� parkanami, pr�bowa� dach�w i opada� w b�oto, i szumia� mi�dzyga��ziami drzew, i bi� nimi w szyby niskiego, parterowego domu, w kt�rym naglezab�ys�o �wiat�o.Borowiecki si� obudzi�, zapali� �wiec� i r�wnocze�nie budzik zacz�� dzwoni�gwa�townie, wskazuj�c pi�t�.- Mateusz, herbata! - krzykn�� do wchodz�cego lokaja.- Wszystko gotowe.- Panowie �pi� jeszcze?- Zaraz b�d� budzi�, je�li pan dyrektor ka�e, bo pan Moryc m�wi� wieczorem, �echce dzisiaj spa� d�u�ej.- Id�, obud�.- Klucze ju� brali?- Sam Szwarc wst�powa�.- Telefonowa� kto w nocy?- Kunke by� na dy�urze, ale odchodz�c nic mi nie m�wi�.- Co s�ycha� na mie�cie? - pyta� pr�dko, pr�dzej jeszcze si� ubieraj�c.- A nic, ino za� na Gajerowskim Rynku za�gali robotnika.- Dosy�, ruszaj.- Ale spali�a si� te� fabryka Goldberga, na Cegielnianej. Nasza stra� je�dzi�a,ale wszystko dobrze posz�o, osta�y tylko mury. Z suszarni poszed� ogie�.- C� wi�cej?- A nic, wszystko posz�o fein, na glanc - za�mia� si� rechocz�co.- Nalewaj herbat�, ja sam obudz� pana Moryca. Ubra� si� i poszed� do s�siednichpokoj�w przechodz�c przez sto�owy, w kt�rym wisz�ca u sufitu lampa rozrzuca�aostre, bia�e �wiat�o na st� okr�g�y, nakryty obrusem i zastawiony fili�ankami,i na samowar b�yszcz�cy.- Maks, pi�ta godzina, wstawaj! - zawo�a� otwieraj�c drzwi do ciemnego pokoju, zkt�rego buchn�o duszne, przesycone zapachem fio�k�w powietrze.Maks si� nie odezwa�, tylko ��ko zacz�o trzeszcze� i skrzypie�.- Moryc! - zawo�a� do drugiego pokoju.- Nie �pi�. Nie spa�em ca�� noc.- Dlaczego?- My�la�em o tym naszym interesie, troch� sobie oblicza�em i tak zesz�o.- Wiesz, Goldberg si� spali� dzisiaj w nocy, i to zupe�nie, "na glanc", jakMateusz m�wi...- Dla mnie to nie nowina - odpowiedzia� ziewaj�c.- Sk�d wiedzia�e�?- Ja miesi�c temu wiedzia�em, �e on si� potrzebuje spali�. Dziwi�em si� nawet,�e tak d�ugo zwleka, przecie� procent�w mu nie dadz� od asekuracji.- Mia� du�o towaru?- Mia� du�o zaasekurowane...- Bilans sobie wyr�wna�.Roze�miali si� obaj szczerze.Borowiecki wr�ci� do sto�owego i pil herbat�, a Moryc, jak zwykle, szuka� poca�ym pokoju r�nych cz�ci garderoby i wymy�la� Mateuszowi.- Ja tobie zbij� �adny kawa�ek pyska, ja ci z niego czerwony barchan zrobi�, jakmi nie b�dziesz sk�ada� wszystkiego porz�dnie.- Morgen! - krzykn�� przebudzony wreszcie Maks.- Nie wstajesz? Ju� po pi�tej.Odpowied� zag�uszy�y �wistawki, kt�re si� rozleg�y jakby tu� nad domem i rycza�yprzez kilkana�cie sekund z tak� si��, a� szyby brz�cza�y w oknach.Moryc w bieli�nie tylko, z paltem na ramionach, usiad� przed piecem, w kt�rymweso�o trzaska�y szczapy smolne.- Nie wychodzisz?- Nie. Mia�em jecha� do Tomaszowa, bo Weis pisa� do mnie, aby mu sprowadzi� nowegr�ple, ale teraz nie pojad�. Zimno mi i nie chce mi si�.- Maks, tak�e zostajesz w domu?- Gdzie si� b�d� spieszy�? Do tej parszywej budy? A zreszt� wczoraj si� z fatrempo�ar�em.- Maks, ty �le sko�czysz przez to �arcie si� ci�g�e i ze wszystkimi! - mrukn��niech�tnie i surowo Moryc rozgrzebuj�c pogrzebaczem ogie�.- Co ci� to obchodzi! - krzykn�� g�os z drugiego pokoju.��ko zatrzeszcza�o gwa�townie i w drzwiach ukaza�a si� wielka figura Maksa, wbieli�nie tylko i pantoflach.- A w�a�nie, �e mnie to bardzo obchodzi.- Daj mi spok�j, nie irytuj mnie. Karol mnie obudzi� diabli wiedz� po co, a tenznowu pyskowa� zaczyna.Gada� g�o�no, niskim, silnie brzmi�cym g�osem. Cofn�� si� do swojego pokoju i pochwili wyni�s� ca�� garderob�, rzuci� j� na dywan i z wolna si� ubiera�.- Ty nam psujesz interes tym swoim �arciem -zacz�� znowu Moryc wciskaj�c z�otebinokle na sw�j suchy, semicki nos, bo mu si� ci�gle zsuwa�y,- Gdzie? co? jak?- Wsz�dzie. Wczoraj u Blumental�w powiedzia�e� g�o�no, �e wi�kszo�� naszychfabrykant�w to pro�ci z�odzieje i oszu�ci.- Powiedzia�em, a jak�e, i zawsze to b�d� m�wi�. Jaki� niech�tny, pogardliwyu�miech przelecia� mu po twarzy, gdy patrzy� na Moryca.- Ty, Maks Baum, m�wi� tego nie b�dziesz, m�wi� ci tego nie wolno, to ja cipowiadam.- Dlaczego? - zapyta� cicho i opar� si� o st�.- Ja ci powiem, je�li tego nie rozumiesz. Przede wszystkim, co ci do tego? Coci� to obchodzi, czy oni s� z�odzieje, czy porz�dni ludzie? My wszyscy razemjeste�my tu po to w �odzi, �eby zrobi� geszeft, �eby zarobi� dobrze. Nikt z nastutaj wiekowa� nie b�dzie. A ka�dy robi pieni�dze, jak mo�e i jak umie. Tyjeste� czerwony, ty jeste� radyka� p�s nr 4.- Ja jestem uczciwy cz�owiek - burkn�� tamten nalewaj�c sobie herbat�.Borowiecki oparty o st� �okciami, utopi� twarz w d�oniach i s�ucha�.Moryc na odpowiedz us�yszan� odwr�ci� si� gwa�townie, a� binokle mu spad�y iuderzy�y w por�cz krzes�a, popatrzy� si� na Maksa z u�miechem gryz�cej ironii naw�skich ustach, pog�adzi� cienkimi palcami, na kt�rych skrzy�y si� brylantowepier�cionki, rzadk�, czarn� jak smo�a brod� i szepn�� drwi�co:- Nie gadaj, Maks g�upstw. Tu chodzi o pieni�dze. Tu chodzi, �eby� nie wyje�d�a�z tymi oskar�eniami publicznie, bo to naszemu kredytowi mo�e zaszkodzi�. My mamyza�o�y� fabryk� we trzech; my nic nie mamy, to my potrzebujemy mie� kredyt izaufanie u tych, co go nam dadz�. My teraz potrzebujemy by� porz�dni ludzie,g�adcy, mili, dobrzy. Jak ci Borman powie: "Pod�a ��d�", to mu powiedz, �e jestcztery razy pod�� - jemu trzeba przytakiwa�, bo to gruba fisz. A co� ty o nimpowiedzia� do Knolla? Ze jest g�upi cham. Cz�owieku, on nie jest g�upi, bo on zeswojej m�zgownicy wyci�gn�� miliony, on te miliony ma, a my je tak�e chcemymie�. B�dziemy m�wi� o nich wtedy, jak b�dziemy mieli pieni�dze, a teraz trzebasiedzie� cicho, oni s� nam potrzebni; no, niech Karol powie, czy ja nie mamracji - mnie idzie przecie� o przysz�o�� nas trzech.- Moryc ma zupe�n� prawie s�uszno�� - powiedzia� twardo Borowiecki podnosz�czimne, szare oczy na wzburzonego Maksa.- Ja wiem, �e wy macie racj�, ��dzk� racj�, ale nie zapominajcie, �e jestemuczciwy cz�owiek.- Frazes! stary, wytarty frazes!- Moryc, ty jeste� pod�y �ydziak! - wykrzykn�� gwa�townie Baum.- A ty jeste� g�upi, sentymentalny Niemiec.- K��cicie si� o wyrazy - ozwa� si� ch�odno Borowiecki i zacz�� wdziewa� palto.- �a�uj�, �e nie mog� zosta� z wami, ale puszczam w ruch now� drukarni�.- Nasza wczorajsza rozmowa na czym stan�a? - zapyta� spokojnie ju� Baum.- Zak�adamy fabryk�.- Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic - za�mia� si� g�o�no.- To razem w�a�nie mamy tyle, w sam raz tyle, �eby za�o�y� wielk� fabryk�. C�stracimy? Zarobi� zawsze mo�na - dorzuci� po chwili. - Zreszt�, albo robimyinteres, albo interesu nie robimy. Powiedzcie raz jeszcze.- Robimy, robimy! - powt�rzyli obaj.- Co to, Goldberg si� spali�? - zapyta� Baum.- Tak, zrobi� sobie bilans. M�dry ch�op, zrobi miliony.- Albo sko�czy w kryminale.- G�upie s�owo! - �achn�� si� niecierpliwie Moryc. - Ty sobie takie rzeczy gadajw Berlinie, w Pary�u, w Warszawie, ale w �odzi nie gadaj. To nieprzyjemne s�owa,nam oszcz�d� ich.Maks si� nie odezwa�.Swistawki znowu zacz�y podnosi� swoje przenikliwe, denerwuj�ce g�osy i �piewa�ycoraz pot�niej hejna� poranny.- No, musz� ju� i��. Do widzenia, sp�lnicy, nie k���cie si�, id�cie spa� i�nijcie o tych milionach, jakie zrobimy.- Zrobimy!- Zrobimy! - powiedzieli razem.U�cisn�li sobie mocno, po przyjacielsku d�onie.- Zapisa� trzeba dzisiejsz� dat�; b�dzie ona dla nas bardzo pami�tn�.- Dodaj tam, Maksie, taki nawias, kto z nas najpierw zechce okpi� drugich.- Ty, Borowiecki, jeste� szlachcic, masz na biletach wizytowych herb, k�ad�e�nawet na prokurze swoje von, a jeste� najwi�kszym z nas wszystkichLodzermenschem - szepn�� Moryc.- A ty nim nie jeste�?- Ja przede wszystkim m�wi� o tym nie potrzebuj�, bo ja potrzebuj� zrobi�pieni�dze. Wy i Niemcy - to dobre narody, ale do gadania.Borowiecki podni�s� ko�nierz, pozapina� si� starannie i wyszed�.Deszcz m�y� bezustannie i zacina� sko�nie, a� do p� okien ma�ych domk�w, co wtym ko�cu Piotrkowskiej ulicy sta�y g�sto przy sobie, gdzieniegdzie tylko jakbyrozepchni�te olbrzymem fabrycznym lub wspania�ym pa�acem fabrykanta.Szeregi niskich lip na trotuarze gi�y si� automatycznie pod uderzeniem wiatru,kt�ry hula� po b�otnistej, prawie czarnej ulicy, bo rzadkie latarnie rozsiewa�ytylko ko�a niewielkie ��tego �wiat�a, w kt�rym b�yszcza�o czarne, lepkie b�otona ulicy i miga�y setki ludzi, w ciszy wielkiej a z po�piechem szalonymbiegn�cych na g�os tych �wistawek, co teraz coraz rzadziej odzywa�y si� doko�a.- Zrobimy? - powt�rzy� Borowiecki, przystaj�c i topi�c spojrzenie w tym chaosiekomin�w, majacz�cych w ciemno�ci; w tej masie czarnej, nieruchomej, dzikiejjakim� kamiennym spokojem fabryk, co sta�y wsz�dzie i ze wszystkich stron zda�ysi� wyrasta� przed nim czerwonymi, pot�nymi murami.- Morgen! - rzuci� kto� stoj�cemu, biegn�c dalej.- Morgen... - szepn�� i poszed� wolniej.Gryz�y go w�tpliwo�ci, tysi�ce my�li, cyfr, przypuszcze� i kombinacji przewija�omu si� pod czaszk�, zapomina� prawie, gdzie jest i dok�d idzie.Tysi�ce robotni... [ Pobierz całość w formacie PDF ]