238, 1. (1 - 399)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tytu�: "A jednak w pami�ci"autor: Micha� Kazi�wOpowie�� biograficzna o ociemnia�ym kapitanie wojsk austriackich i polskich - Janie SilhanieWykorzysta�em materia�y archiwalne Biblioteki Centralnej PZNWarszawa: Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, 1994Na dysk przepisa� F. KwiatkowskiSpis tre�ciWst�pI. Dzieci�stwo i lata studenckieII. Szko�a Podchor��ych w LibercuIII. Wyrwa� si� z ciemno�ciIV. Pierwsze pr�byV. Wiede�skie do�wiadczenia czyli �ycie od nowaVI. U�miech szcz�ciaVII. Chwile wytchnieniaVIII. Na ulicy KleparowskiejIX. W niepodleg�ej PolsceX. Powstanie Zwi�zku Ociemnia�ych �o�nierzy RPXI. Nowe Idee - kl�skaXII. UABOXIII I znowu wojnaXIV. Trudne lata w KrakowiePos�owieWst�pDziesi�tki list�w otrzyma�em ju� w swoim �yciu, kt�rychtre�� trudno by�oby mi przywo�a� w pami�ci. Jeden jednak wci�� tkwi jak obraz tak wyrazisty, �e przypominaj�c go sobie, widzi si� miejsce, wyobra�a ludzi, ca�� aur� i panoram� i w niej obecne wszystkie rzeczy. I ta pami�� nie jest zawodna.Opiera si� na fragmentach, szczeg�ach, strz�pach zda�, czyich� uwagach, p�aczu i swobodnej rozmowie.Oto kt�rego� lipcowego dnia, bardzo ciep�ego dnia, kiedy ogarn�� mnie jaki� rodzaj rozleniwienia, jak zawsze w letnich miesi�cach, kt�re z natury rzeczy s� radosne, listonosz przyni�s� mi pi�� list�w, a w�r�d nich jeden od Wiesi, kole�anki ze studi�w. Od dawna zajmuje si� ona epok� baroku. Szuka �lad�w tego okresu, odwiedza ko�cio�y i cmentarze, a tam ze starych tablic spisuje s�owa kwieciste, barokowe, zaskakuj�ce wsp�czesnego przechodnia rozmow� ze zmar�ym. Ci, kt�rzy zostali, odwo�uj� si� do �ycia i wieczno�ci, ��cz� pi�kno z brzydot�, rado�� �ycia z �alem. Wyrytymi s�owami okazuj� skruch� wobec nico�ci.Moja kole�anka zaw�drowa�a na cmentarz Rakowicki w Krakowie. Sz�a w�r�d zabytkowych grobowc�w i wypatrywa�a najbardziej oryginalnych epitafi�w, gdy nieoczekiwanie spostrzeg�a to, o czym w�a�nie napisa�a mi w li�cie: "Nieco dalej od miejsca, w kt�rym sta�am, zauwa�y�am przesuwaj�ce si� grupki ludzi. Nie by� to kondukt pogrzebowy. Szli bez �piewu, bez krzy�a, bez ksi�dza. Wszyscy pod��ali w t� sam� stron�. Nie�li kwiaty w r�kach. Z pocz�tku nie zwraca�am na nich uwagi. Pomy�la�am - jacy� tam sobie ludzie. Zwyk�y przypadek, jak na cmentarzu. W pewnym momencie jednak, kiedy uwa�niej zacz�am si� im przygl�da�, spostrzeg�am, �e wielu z nich trzyma w r�kach bia�e laski. Kilkadziesi�t metr�w dalej by� gr�b, do kt�rego zmierzali i d�ugo p�niej stali w zadumie. Wi�c zorientowa�am si�, �e byli to niewidomi w towarzystwie swoich przewodnik�w. Przy grobie stali do�� d�ugo, a zebra�o si� ich sporo. Zaciekawiona, r�wnie� podesz�am do grobu. Na p�ycie le�a�y wi�zanki kwiat�w, p�on�y �wieczki. Mimo do�� du�ej grupy niewidomych uda�o mi si� dotrze� w pobli�e pomnika. I wtedy przeczyta�am, �e spoczywa tu kpt. Jan Silhan, urodzony 1 listopada 1889 roku, a zmar�y 29 czerwca 1971 roku. A wi�c ju� dwadzie�cia lat temu. To zadziwiaj�ce, �e po tylu latach w tak wielu osobach zachowa�a si� jeszcze jego �ywa pami��. Ty zapewne znasz tego cz�owieka, bo przecie� jeste� z tego �rodowiska. Napisz mi par� s��w o nim. Przypominam sobie jak przez mg��, �e wspomina�e� mi o jakim� ociemnia�ym �o�nierzu, kt�ry w pierwszej wojnie �wiatowej straci� oczy, a p�niej tak wiele dokona� dobrego."Przeczyta�em ten list i ogarn�o mnie wzruszenie. Bo przecie� zna�em osobi�cie tego cz�owieka i jego ma��onk�, Margit. Ch�tnie tu i �wdzie o nich m�wi�em. Teraz by� ciep�y lipiec. Moje my�li poch�ania� ca�kowicie przeczytany list. Za oknem �wiergota�y ptaki i ha�asowa�y bawi�ce si� dzieci. To dziwne czyta� list o kim� umar�ym, kogo si� kiedy� zna�o. Posta� Jana Silhana jak �ywa stan�a mi przed oczami. Przypomina�em sobie moment, kiedy go pozna�em.By�o to jesieni� w 1954 roku. Ja wtedy zaledwie wydostawa�em si� na szerszy �wiat, wychodzi�em ze swojej zapa�ci i izolacji. Odwa�y�em si� pojecha� z ojcem z mojej wsi a� do stolicy. Tam bowiem odbywa� si� zjazd korespondent�w miesi�cznika "Pochodnia". By�o to wielkie wydarzenie w moim �yciu, cho� mo�e dla innych niewiele znacz�ce. Kogo bowiem tam, w stolicy, gdzie dzieje si� tak wiele wa�nych spraw, obchodzi� mog�o spotkanie jakich� tam amator�w, i to w dodatku niewidomych korespondent�w? Dla mnie jednak by�y to wielkie dni. Prze�y�em je bardzo. Mia�em nawet w�tpliwo�ci, czy w�a�nie ja powinienem uczestniczy� w tym zgromadzeniu.Niewidomych by�o wielu. M�j ojciec prze�y� ten wyjazd jeszcze bardziej ni� ja. Zauwa�y�a to nawet pewna pani, kt�ra podesz�a do nas, prowadz�c innego m�czyzn�, r�wnie� ociemnia�ego.- Janku - powiedzia�a z nieco obcym akcentem w g�osie, ale zarazem ciep�o i serdecznie - przed tob� s� ci panowie, kt�rych pragn��e� pozna�.Us�ysza�em: - Kolego, nazywam si� Jan Silhan.Jednocze�nie poczu�em u�cisk jego d�oni na moim ramieniu. Po przywitaniu si� z ojcem zapyta� o miejsce mojego urodzenia.- Bo przecie�, gdy s�ysz�, jak kolega m�wi, to co� mi si� wydaje, �e jest kresowiakiem.Tak rzeczywi�cie by�o. Zrobi�o mi si� od razu ra�niej i troch� l�ej na duszy. Ojciec by� ogromnie zaskoczony, gdy Silhan, po us�yszeniu miejscowo�ci naszego urodzenia z miejsca powiedzia�:- Koropiec? Tam nad Dniestrem? Gdzie si� znajduj� posiad�o�ci hrabiego Badeniego? By�em w ich pa�acu podczas pierwszej wojny �wiatowej, skupuj�c konie dla �o�nierzy. A pan, panie kolego, powinien du�o, bardzo du�o pisa�. Z uwag� czytam wszystko, co pan drukuje w "Pochodni". Bardzo bym pragn�� pozna� jeszcze pani� Halin� Lubicz, kt�ra nauczy�a pana brajla. To nadzwyczajne. O pa�skim dokonaniu �yciowym napisa�em ju� do kilku czasopism esperanckich. Pan pisze obrazowo.By�em pod wielkim wra�eniem tych s��w. Poczu�em si� wr�cz oszo�omiony. Kiedy zach�ca� mnie do pisania, wymieni� nagle nazwisko jakiego� pisarza afryka�skiego, r�wnie� ociemnia�ego. By�o tego wszystkiego w tamtym momencie zbyt wiele dla mnie. Jego wschodni akcent, o lirycznej tonacji, zdradza� cz�owieka gotowego obdarzy� przyja�ni� ka�dego, kto potrzebuje �yczliwej rady i pomocnej d�oni.Takie w�a�nie wspomnienie tego pierwszego spotkania przywo�a�em w pami�ci po przeczytaniu listu mojej kole�anki Wiesi. Wtedy przebywa�em w Bogaczowie, w tej samej wsi, z kt�rej niegdy�, kilkadziesi�t lat temu, jako m�ody cz�owiek wybiera�em si� w swoj� wielk� podr� do Warszawy. Wtedy nie wiedzia�em, kogo tam spotkam. A pozna�em Jana Silhana.My�la�em o nim, o jego dramatycznym �yciu, a moje my�li miesza�y si� z zapachem kwitn�cych bogaczowskich ��k. Czu�em niezwyk�o�� kolei losu - rodzenia si�, spotykania na swej drodze ludzi, a potem ich definitywnego oddalania. I tylko s�owa listu mog� na chwil� przywr�ci� w pami�ci to, co bezpowrotnie minione.Na moment przenios�em si� w my�lach na �w krakowski cmentarz, kt�ry jeszcze widzia�em w 1944 roku. Pod powiekami zacz�y majaczy� cmentarne alejki, a na nich jakbym widzia� Wies�aw� odczytuj�c� napisy, epitafia i jakie� nagrobne wierszyki. Zobaczy�em nawet tych opisanych w li�cie ludzi, kt�rzy spotkali si�, by po�o�y� na p�ycie pomnika kwiaty, posta� chwil�, zapali� �wieczki, pomilcze�, powspomina�, pomodli� si�.Dwadzie�cia lat temu, kiedy liczni przyjaciele odprowadzali zmar�ego Kapitana na wieczny spoczynek, by�a wielka ulewa, ale nikogo nie wystraszy�a. Wytrwali wszyscy. Zjechali si� niewidomi z ca�ej Polski, osoby m�ode i starsze.Dzi�, dwadzie�cia lat p�niej, jest bardzo pogodny dzie�. To oczywi�cie tylko przypadek. My�l�, �e powinienem opowiedzie� Wies�awie o �yciu Jana Silhana, gdy� by� to cz�owiek niezwyk�y. Nie b�dzie to �atwe. Pozosta� w pami�ci wielu ludzi, kt�rym za �ycia tak ch�tnie pomaga�. Wiem, �e ca�ej o nim prawdy nie b�d� w stanie przekaza�, bowiem �ycie zawsze jest wi�ksze ponad s�owa, pami�tki, rzeczy. Przegl�daj�c biograficzne teczki, pe�ne materia��w dokumentarnych pozosta�ych po Janie Silhanie - list�w, zapisk�w i urz�dowych druk�w - mam �wiadomo��, i� w te kartki jest wpleciony tak�e wzrok Margit Silhan, jego �ony, z pochodzenia Austriaczki, kt�ra poprzez to ma��e�stwo tak wytrwale s�u�y�a polskim niewidomym.IDzieci�stwo i lata studenckieRodzi si� cz�owiek. S�o�ce rzuca cie� i ksi�yc rzuca cie� a gwiazdy nigdy. Cz�owiek rodzi si pod jak�� gwiazd� i ona naznacza drog�, po kt�rej idzie narodzony. A czy �ycie jest bez cienia, cho� si� �yje pod gwiazd�?Przegl�dam dokumenty Jana Silhana. Szukam dnia, miejsca jego przyj�cia na �wiat. Pragn� dostrzec w tym dniu jego rodzic�w, bliskich krewnych i rodze�stwo.Urodzi� si� w Kijowie, w dniu dla katolik�w �wi�tecznym, we Wszystkich �wi�tych, a to jest prawie �wi�to narodowe. Urodzi� si� w�r�d Tatar�w, Rosjan, Ukrai�c�w. Wyobra�nia podsuwa nam mglisty zimowy dzie� - szron, ch��d, padaj�ce li�cie. Jest rok 1889. Ksi�dzem udzielaj�cym chrztu by� pra�at Jan Skalski. Jan przychodzi na �wiat w rodzinie inteligenckiej - Franciszka Silhana i Anny, z domu Paczowskiej. Matka jest nauczycielk�, a ojciec urz�dnikiem bankowym, czyli pracownikiem bardzo powa�nej jak na owe czasy instytucji. Ojciec to bez w�tpienia cz�owiek pracowity. Jak si� dowiadujemy z dokument�w, z pochodzenia jest Czechem, ale od paru pokole� spolonizowanym. Na dobre i z�e mocno z�yty z kijowsk� Poloni�. Poprzez �on� jego zwi�zki si�ga�y do wielkiego rodu Paczowskich, licznie zasiedlonego na Wo�yniu i Bia�orusi, o czym pisze Mieczys�aw Harusewicz w ksi��ce biograficznej o swoim ojcu Janie, zatytu�owanej "Za czas�w carskich i wyzwolenia". Matka Jana Silhana i matka Mieczys�awa Harusewicza by�y ze sob� blisko spokrewnione, jako �e pochodzi�y w�a�nie z rodu Paczowskich. W obu rodzinach �ywo kultywowano pami�� o udziale w kolejnychpowstaniach narodowych, za co spotka�y je represje carskie.�atwo sobie wyobrazi�, �e w kijowskim domu rodzic�w Silhana cz�sto rozprawiano o wielkich patriotycznych narod... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl charloteee.keep.pl
tytu�: "A jednak w pami�ci"autor: Micha� Kazi�wOpowie�� biograficzna o ociemnia�ym kapitanie wojsk austriackich i polskich - Janie SilhanieWykorzysta�em materia�y archiwalne Biblioteki Centralnej PZNWarszawa: Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, 1994Na dysk przepisa� F. KwiatkowskiSpis tre�ciWst�pI. Dzieci�stwo i lata studenckieII. Szko�a Podchor��ych w LibercuIII. Wyrwa� si� z ciemno�ciIV. Pierwsze pr�byV. Wiede�skie do�wiadczenia czyli �ycie od nowaVI. U�miech szcz�ciaVII. Chwile wytchnieniaVIII. Na ulicy KleparowskiejIX. W niepodleg�ej PolsceX. Powstanie Zwi�zku Ociemnia�ych �o�nierzy RPXI. Nowe Idee - kl�skaXII. UABOXIII I znowu wojnaXIV. Trudne lata w KrakowiePos�owieWst�pDziesi�tki list�w otrzyma�em ju� w swoim �yciu, kt�rychtre�� trudno by�oby mi przywo�a� w pami�ci. Jeden jednak wci�� tkwi jak obraz tak wyrazisty, �e przypominaj�c go sobie, widzi si� miejsce, wyobra�a ludzi, ca�� aur� i panoram� i w niej obecne wszystkie rzeczy. I ta pami�� nie jest zawodna.Opiera si� na fragmentach, szczeg�ach, strz�pach zda�, czyich� uwagach, p�aczu i swobodnej rozmowie.Oto kt�rego� lipcowego dnia, bardzo ciep�ego dnia, kiedy ogarn�� mnie jaki� rodzaj rozleniwienia, jak zawsze w letnich miesi�cach, kt�re z natury rzeczy s� radosne, listonosz przyni�s� mi pi�� list�w, a w�r�d nich jeden od Wiesi, kole�anki ze studi�w. Od dawna zajmuje si� ona epok� baroku. Szuka �lad�w tego okresu, odwiedza ko�cio�y i cmentarze, a tam ze starych tablic spisuje s�owa kwieciste, barokowe, zaskakuj�ce wsp�czesnego przechodnia rozmow� ze zmar�ym. Ci, kt�rzy zostali, odwo�uj� si� do �ycia i wieczno�ci, ��cz� pi�kno z brzydot�, rado�� �ycia z �alem. Wyrytymi s�owami okazuj� skruch� wobec nico�ci.Moja kole�anka zaw�drowa�a na cmentarz Rakowicki w Krakowie. Sz�a w�r�d zabytkowych grobowc�w i wypatrywa�a najbardziej oryginalnych epitafi�w, gdy nieoczekiwanie spostrzeg�a to, o czym w�a�nie napisa�a mi w li�cie: "Nieco dalej od miejsca, w kt�rym sta�am, zauwa�y�am przesuwaj�ce si� grupki ludzi. Nie by� to kondukt pogrzebowy. Szli bez �piewu, bez krzy�a, bez ksi�dza. Wszyscy pod��ali w t� sam� stron�. Nie�li kwiaty w r�kach. Z pocz�tku nie zwraca�am na nich uwagi. Pomy�la�am - jacy� tam sobie ludzie. Zwyk�y przypadek, jak na cmentarzu. W pewnym momencie jednak, kiedy uwa�niej zacz�am si� im przygl�da�, spostrzeg�am, �e wielu z nich trzyma w r�kach bia�e laski. Kilkadziesi�t metr�w dalej by� gr�b, do kt�rego zmierzali i d�ugo p�niej stali w zadumie. Wi�c zorientowa�am si�, �e byli to niewidomi w towarzystwie swoich przewodnik�w. Przy grobie stali do�� d�ugo, a zebra�o si� ich sporo. Zaciekawiona, r�wnie� podesz�am do grobu. Na p�ycie le�a�y wi�zanki kwiat�w, p�on�y �wieczki. Mimo do�� du�ej grupy niewidomych uda�o mi si� dotrze� w pobli�e pomnika. I wtedy przeczyta�am, �e spoczywa tu kpt. Jan Silhan, urodzony 1 listopada 1889 roku, a zmar�y 29 czerwca 1971 roku. A wi�c ju� dwadzie�cia lat temu. To zadziwiaj�ce, �e po tylu latach w tak wielu osobach zachowa�a si� jeszcze jego �ywa pami��. Ty zapewne znasz tego cz�owieka, bo przecie� jeste� z tego �rodowiska. Napisz mi par� s��w o nim. Przypominam sobie jak przez mg��, �e wspomina�e� mi o jakim� ociemnia�ym �o�nierzu, kt�ry w pierwszej wojnie �wiatowej straci� oczy, a p�niej tak wiele dokona� dobrego."Przeczyta�em ten list i ogarn�o mnie wzruszenie. Bo przecie� zna�em osobi�cie tego cz�owieka i jego ma��onk�, Margit. Ch�tnie tu i �wdzie o nich m�wi�em. Teraz by� ciep�y lipiec. Moje my�li poch�ania� ca�kowicie przeczytany list. Za oknem �wiergota�y ptaki i ha�asowa�y bawi�ce si� dzieci. To dziwne czyta� list o kim� umar�ym, kogo si� kiedy� zna�o. Posta� Jana Silhana jak �ywa stan�a mi przed oczami. Przypomina�em sobie moment, kiedy go pozna�em.By�o to jesieni� w 1954 roku. Ja wtedy zaledwie wydostawa�em si� na szerszy �wiat, wychodzi�em ze swojej zapa�ci i izolacji. Odwa�y�em si� pojecha� z ojcem z mojej wsi a� do stolicy. Tam bowiem odbywa� si� zjazd korespondent�w miesi�cznika "Pochodnia". By�o to wielkie wydarzenie w moim �yciu, cho� mo�e dla innych niewiele znacz�ce. Kogo bowiem tam, w stolicy, gdzie dzieje si� tak wiele wa�nych spraw, obchodzi� mog�o spotkanie jakich� tam amator�w, i to w dodatku niewidomych korespondent�w? Dla mnie jednak by�y to wielkie dni. Prze�y�em je bardzo. Mia�em nawet w�tpliwo�ci, czy w�a�nie ja powinienem uczestniczy� w tym zgromadzeniu.Niewidomych by�o wielu. M�j ojciec prze�y� ten wyjazd jeszcze bardziej ni� ja. Zauwa�y�a to nawet pewna pani, kt�ra podesz�a do nas, prowadz�c innego m�czyzn�, r�wnie� ociemnia�ego.- Janku - powiedzia�a z nieco obcym akcentem w g�osie, ale zarazem ciep�o i serdecznie - przed tob� s� ci panowie, kt�rych pragn��e� pozna�.Us�ysza�em: - Kolego, nazywam si� Jan Silhan.Jednocze�nie poczu�em u�cisk jego d�oni na moim ramieniu. Po przywitaniu si� z ojcem zapyta� o miejsce mojego urodzenia.- Bo przecie�, gdy s�ysz�, jak kolega m�wi, to co� mi si� wydaje, �e jest kresowiakiem.Tak rzeczywi�cie by�o. Zrobi�o mi si� od razu ra�niej i troch� l�ej na duszy. Ojciec by� ogromnie zaskoczony, gdy Silhan, po us�yszeniu miejscowo�ci naszego urodzenia z miejsca powiedzia�:- Koropiec? Tam nad Dniestrem? Gdzie si� znajduj� posiad�o�ci hrabiego Badeniego? By�em w ich pa�acu podczas pierwszej wojny �wiatowej, skupuj�c konie dla �o�nierzy. A pan, panie kolego, powinien du�o, bardzo du�o pisa�. Z uwag� czytam wszystko, co pan drukuje w "Pochodni". Bardzo bym pragn�� pozna� jeszcze pani� Halin� Lubicz, kt�ra nauczy�a pana brajla. To nadzwyczajne. O pa�skim dokonaniu �yciowym napisa�em ju� do kilku czasopism esperanckich. Pan pisze obrazowo.By�em pod wielkim wra�eniem tych s��w. Poczu�em si� wr�cz oszo�omiony. Kiedy zach�ca� mnie do pisania, wymieni� nagle nazwisko jakiego� pisarza afryka�skiego, r�wnie� ociemnia�ego. By�o tego wszystkiego w tamtym momencie zbyt wiele dla mnie. Jego wschodni akcent, o lirycznej tonacji, zdradza� cz�owieka gotowego obdarzy� przyja�ni� ka�dego, kto potrzebuje �yczliwej rady i pomocnej d�oni.Takie w�a�nie wspomnienie tego pierwszego spotkania przywo�a�em w pami�ci po przeczytaniu listu mojej kole�anki Wiesi. Wtedy przebywa�em w Bogaczowie, w tej samej wsi, z kt�rej niegdy�, kilkadziesi�t lat temu, jako m�ody cz�owiek wybiera�em si� w swoj� wielk� podr� do Warszawy. Wtedy nie wiedzia�em, kogo tam spotkam. A pozna�em Jana Silhana.My�la�em o nim, o jego dramatycznym �yciu, a moje my�li miesza�y si� z zapachem kwitn�cych bogaczowskich ��k. Czu�em niezwyk�o�� kolei losu - rodzenia si�, spotykania na swej drodze ludzi, a potem ich definitywnego oddalania. I tylko s�owa listu mog� na chwil� przywr�ci� w pami�ci to, co bezpowrotnie minione.Na moment przenios�em si� w my�lach na �w krakowski cmentarz, kt�ry jeszcze widzia�em w 1944 roku. Pod powiekami zacz�y majaczy� cmentarne alejki, a na nich jakbym widzia� Wies�aw� odczytuj�c� napisy, epitafia i jakie� nagrobne wierszyki. Zobaczy�em nawet tych opisanych w li�cie ludzi, kt�rzy spotkali si�, by po�o�y� na p�ycie pomnika kwiaty, posta� chwil�, zapali� �wieczki, pomilcze�, powspomina�, pomodli� si�.Dwadzie�cia lat temu, kiedy liczni przyjaciele odprowadzali zmar�ego Kapitana na wieczny spoczynek, by�a wielka ulewa, ale nikogo nie wystraszy�a. Wytrwali wszyscy. Zjechali si� niewidomi z ca�ej Polski, osoby m�ode i starsze.Dzi�, dwadzie�cia lat p�niej, jest bardzo pogodny dzie�. To oczywi�cie tylko przypadek. My�l�, �e powinienem opowiedzie� Wies�awie o �yciu Jana Silhana, gdy� by� to cz�owiek niezwyk�y. Nie b�dzie to �atwe. Pozosta� w pami�ci wielu ludzi, kt�rym za �ycia tak ch�tnie pomaga�. Wiem, �e ca�ej o nim prawdy nie b�d� w stanie przekaza�, bowiem �ycie zawsze jest wi�ksze ponad s�owa, pami�tki, rzeczy. Przegl�daj�c biograficzne teczki, pe�ne materia��w dokumentarnych pozosta�ych po Janie Silhanie - list�w, zapisk�w i urz�dowych druk�w - mam �wiadomo��, i� w te kartki jest wpleciony tak�e wzrok Margit Silhan, jego �ony, z pochodzenia Austriaczki, kt�ra poprzez to ma��e�stwo tak wytrwale s�u�y�a polskim niewidomym.IDzieci�stwo i lata studenckieRodzi si� cz�owiek. S�o�ce rzuca cie� i ksi�yc rzuca cie� a gwiazdy nigdy. Cz�owiek rodzi si pod jak�� gwiazd� i ona naznacza drog�, po kt�rej idzie narodzony. A czy �ycie jest bez cienia, cho� si� �yje pod gwiazd�?Przegl�dam dokumenty Jana Silhana. Szukam dnia, miejsca jego przyj�cia na �wiat. Pragn� dostrzec w tym dniu jego rodzic�w, bliskich krewnych i rodze�stwo.Urodzi� si� w Kijowie, w dniu dla katolik�w �wi�tecznym, we Wszystkich �wi�tych, a to jest prawie �wi�to narodowe. Urodzi� si� w�r�d Tatar�w, Rosjan, Ukrai�c�w. Wyobra�nia podsuwa nam mglisty zimowy dzie� - szron, ch��d, padaj�ce li�cie. Jest rok 1889. Ksi�dzem udzielaj�cym chrztu by� pra�at Jan Skalski. Jan przychodzi na �wiat w rodzinie inteligenckiej - Franciszka Silhana i Anny, z domu Paczowskiej. Matka jest nauczycielk�, a ojciec urz�dnikiem bankowym, czyli pracownikiem bardzo powa�nej jak na owe czasy instytucji. Ojciec to bez w�tpienia cz�owiek pracowity. Jak si� dowiadujemy z dokument�w, z pochodzenia jest Czechem, ale od paru pokole� spolonizowanym. Na dobre i z�e mocno z�yty z kijowsk� Poloni�. Poprzez �on� jego zwi�zki si�ga�y do wielkiego rodu Paczowskich, licznie zasiedlonego na Wo�yniu i Bia�orusi, o czym pisze Mieczys�aw Harusewicz w ksi��ce biograficznej o swoim ojcu Janie, zatytu�owanej "Za czas�w carskich i wyzwolenia". Matka Jana Silhana i matka Mieczys�awa Harusewicza by�y ze sob� blisko spokrewnione, jako �e pochodzi�y w�a�nie z rodu Paczowskich. W obu rodzinach �ywo kultywowano pami�� o udziale w kolejnychpowstaniach narodowych, za co spotka�y je represje carskie.�atwo sobie wyobrazi�, �e w kijowskim domu rodzic�w Silhana cz�sto rozprawiano o wielkich patriotycznych narod... [ Pobierz całość w formacie PDF ]