223, 1. (1 - 399)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tytu�: "BAZA SOKO�OWSKA"autor: MAREK H�ASKOtekst wklepa�: dunder@poczta.fm- KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RZESZ�W 1988- Tekst wed�ug drugiego wydania "Utwor�w wybranych" Marka H�aski - "Czytelnik 1985 > - Opracowanie graficzne - STANIS�AW O��G- Redaktor - ANNA MAZURKIEWICZ- Redaktor techniczny - KRYSTYNA BURLI�SKALektura dla klasy czwartej liceum og�lnokszta�c�cego, technikum i liceum zawodowego - ISBN 83-03-02413-2* * *Rzucony z daleka od miasta transport, a m�wi�c potocznie baza, gni�t� si� na peryferiach Woli w zau�ku ulicy Soko�owskiej. Stanowczo s�owo baza brzmia�o zbyt szumnie i obszernie w odniesieniu do tego ma�ego placyku, zat�oczonego samochodami od p�otu do p�otu. Gara� by� to dawny magazyn �elaza. Po�rodku sta�a dobudowana z desek obitych pap� budka dyspozytora; dalej, na ko�cu placu, by� warsztat: tam kr�lowa� gruby Gienek Durczak ze swoj� brygad�. Po placu, w�r�d samochod�w, pomocnik�w i szofer�w, uwija� si� kierownik techniczny bazy, kulawy Rustecki. Do Rusteckiego m�wi�o si� "szefie". Szef pasowa� do tej ca�ej ko�owaniny - ze sw� ruchliw� postaci�, dono�nym, ochryp�ym g�osem, wyszmelcowanym czarnym fartuchem, wreszcie ze swymi pokancerowanymi r�kami. Te nieforemne r�ce potrafi�y wszystko: wyregulowa� najbardziej oporny ga�nik, uciszy� klapi�cy zaw�r, zmusi� do gadania milcz�cy silnik. Nawet Durczak, brygadzista z warsztatu, uchodz�cy w tych sprawach za najwi�kszy autorytet, milk� z szacunkiem, gdy techniczny podnosi� mask� samochodu. Wszyscy, nawet zarozumia�y Karolak, m�wili: "Ma, ma globus Rustecki". By� to fakt bezsporny, stwierdzony przez ca�� za�og�, nie podlegaj�cy dyskusji. Za�oga by�a liczna, z�yta, zgrana z sob�. W bazie wszystko ��czy�o ludzi: stare "trupy", na kt�rych je�dzili, wsp�lne k�opoty, ci�ki zaw�d, kt�ry si� tyle razy wyklina�o w cholery, a kt�rego przecie� nikt by nie zamieni�, gdyby przysz�o co do czego. Ludzie razem pracowali, scementowani silnie ze sob� ofiarami i kole�e�scy, chocia� o tym nie m�wi�o si� nigdy. Bo i po co? I tak ka�dy wiedzia�, �e jak trzeba, to "ch�opaki pomog�". I pomagali. Dzielili si� ze sob� wiadomo�ciami zdobytymi przez ca�e lata tarapaniny z wozem, �ci�gali si� nawzajem z bezdro�y, gdy kt�ry� "rozkraczy�" si� po nocy, daleko od bazy ratowali si� nawzajem jak�� �wiec� czy inn� cz�ci� skombinowan� z trudno�ci�. By�y to pierwsze lata powojenne, pierwsze ci�kie lata, bez warsztat�w, bez cz�ci - a transport musia� chodzi�. W tym zbiorowisku ludzi zaci�tych, szorstkich, takich, kt�rzy i dwie noce potrafili przele�e� pod wozem, aby tylko o w�asnych si�ach dojecha�, znalaz� si� nagle Micha� Kosewski. Sk�d si� znalaz� - nie wiadomo. By� m�ody i to w�a�ciwie t�umaczy�o wszystko: wielu m�odych garnie si� za k�ko. "Ciapciak" - m�wi� warsztat. "Niemowlaczek zasrany" - twierdzi� dyspozytor Kurka (dwadzie�cia pi�� lat pracy za k�kiem), a og�lnie by�o wiadomo, �e takich jak Kosewski to nie ma, nie by�o i nie potrzeba. Szef Rustecki nic nie m�wi�, patrzy� tylko z politowaniem, jak Kosewski m�czy si� ze swoim wozem, kt�ry w tych r�kach " no, nie chce chodzi�, cholera!..." Nawet konwojenci m�wili: "Nie, panie, ja z nim nie pojad� za Boga. Przecie� to tabaka �yciowa". Nie wiadomo kiedy i jak przylgn�o do niego przezwisko Student i trzeba przyzna�, �e nieweso�e �ycie mia� ten dziwny student. W�r�d masy kpiarzy, wy�miewaj�cych i wyszydzaj�cych, zw�aszcza tych starszych, dla kt�rych by� czym� w rodzaju papugi kataryniarza, Kosewski mia� tylko dw�ch przyjaci�, kt�rych istnienia si� nie domy�la�. Jednym z nich by� Stefan Kami�ski, drugim Szymaniak. Tych dw�ch ludzi rozumia�o go, broni�o i pomaga�o ze wszystkich si�. Tak jak z Kosewskiego �mieli si� wszyscy, nawet ci najm�odsi, je�d��cy na najgorszych "trupach", tak Kami�ski cieszy� si� og�lnym powa�aniem. "Szanowanie, panie Stefciu" - m�wili najm�odsi. "Jak si� masz" - pozdrawia�a go brygada Gienka. "No jak, panie Stefciu, jak leci?" - zatrzymywa� go Solecki, dyrektor transportu, cho� wiedzia�, �e u Stefana wszystko musia�o "lecie� na medal". Stefan by� m�odym kierowc�, kocha� w�z i dba� o ten w�z jak o najdro�sz� istot�. "Co ty, Stefan, �lub bra�e� z tym d�emsem, do cholery?" - pytali niekt�rzy. Wielki w�z by� zawsze wypucowany, b�yszcza� jak zegarek, a� k�u� w oczy. Kra�cowo r�n� sylwetk� tworzy� Kosewski. Chudy, paj�czonogi, mizerak a� dra�ni�cy w swojej niezaradno�ci, w �aden spos�b nie dawa� sobie rady z wozem. "Z niego szofer jak z koziej dupy tr�bacz" - m�wili wszyscy i na- prawd� wydawa�o si�, �e kozi fragment by�by lepszy ni� ten zal�kniony, . niezaradniutki Student. Jak ryba bez wody, tak Rustecki nie m�g� si� obej�� bez bazy. Tu dopiero, po�r�d warkotu silnik�w, wymys��w kierowc�w i gor�czkowego rytmu pracy �y� naprawd�: To w�a�nie tworzy�o jego �ywio�, pasj�. Ten kaleki cz�owiek �y� baz�, kocha� j� po swojemu: milcz�co, spokojnie. Mo�na to by�o wyczu� mimo jego pozornej osch�o�ci. Jednego Rustecki nie znosi�: leni i niedorajd�w. I jednych, i drugich t�pi� bez lito�ci: zsadza� z woz�w, przenosi� na najgorsz� robot� albo w og�le usuwa�. Kosewski ba� si� szefa jak ognia, karla� pod jego spojrzeniem. Oczy technicznego przenika�y samoch�d na wskro� z dra�ni�c� dok�adno�ci� aparatu rentgenowskiego, w mig wykrywa�y nie dokr�con� �rub� lub kawa� zaschni�tego b�ota. Techniczny wtedy nic nie m�wi�. Patrzy� na delikwenta i ten czyta� w jego spojrzeniu wszystko, co najgorsze dla siebie. Albo sp�ni� si� z wyjazdem. Bo�e, co to wtedy by�o! Rano Rustecki podbiega� do okienka dyspozytora. - Jak tam, panie Kurka? Wszyscy ju� wyjechali? Flegmatyczny, opas�y Kurka rzuca� okiem na tablic�. - Wszyscy. Jeszcze tylko Pawlak, Kosewski i Stefan. - Stefan? - dziwi� si� techniczny. - Co� pan? Zakl�� i pobieg� do Pawlaka. - No, co jest, panie Jasiu? - krzykn�� do kierowcy kr�c�cego si� przy wozie. Pawlak odwr�ci� si�. W jego oczach zamigota�y iskierki z�o�ci. - A ja wiem, co jest? Nie chce zapali�. - To zassij go pan.- Ju� pr�bowa�em, nie daje rady.- No, a spr�buj pan jeszcze raz.- O, rany Boskie! M�wi�em, �e nie. Trzeba go szarpn��.- A co on zawsze tak ci�ko pali?- Nie, tak to omega... Tylko teraz styki ma zjechane.- No to co? Nie potrafisz pan sobie nowych wypisa� z magazynu? Ech, jak Bo... - Zaraz, co pan krzyczysz? Po co ta mowa? By�em w magazynie, nie ma nowych. Rustecki zakr�ci� si� w miejscu. - Czekaj pan, polec� po Stefana, to pana poci�gnie. Jak z dzie�mi, jak Boga kocham, jak z dzie�mi... Kami�ski siedzia� w swoim wozie, rozgrzewa� silnik. Ko�o niego Kosewski kr�ci� korb� swoj� "doczk�". W�osy opad�y mu na oczy, czo�o b�yszcza�o potem. - Panie Kami�ski - wysapa� Rustecki. - Chod� pan, poci�gniesz pan tego Omeg�... - Pawlaka?- Tak, tak. Podjed� pan.- A co mu jest?- Nic mu nie jest: on m�wi, �e styki, a ja, �e zalany po prostu. No, jed� pan, jed� pan. Kami�ski ruszy�, podstawi� si� ty�em do Pawlaka.- Zaczep si� kabestanem, Jasiu - powiedzia� do niego. - I poma�u, bez nerw�w... - Dobra! Mo�esz. - Na tr�jk� go! - krzykn�� Rustecki.Pawlak zmarnia� w ustach przekle�stwo pod adresem technicznego. - Sam wiem - warkn��. - Po choler� si� pan wtr�casz? Jad�, Stefan. Stefan wype�ni� warkotem hal�. Widzia� w lusterku w�ciek�� twarz Pawlaka kopi�cego w akcelerator. Przeci�gn�� go spory kawa� po placu - nic. - No, co jest, Jasiu? - krzykn��. - Mo�e pr�d, co? Pawlak roz�o�y� r�ce. - Dawaj jeszcze, dawaj... Studebaker strzeli� par� razy w t�umik, przekrztusi� si� i zabasowa� r�wno. Rustecki odetchn��. - A widzisz pan - powiedzia� triumfalnie. - M�wi�em, �e jest zalany. Twarz Pawlaka pociemnia�a z pasji. - G�wno! - rykn��. - Nie ucz mnie pan! I zanim techniczny mia� czas odpowiedzie�, wytoczy� si� z rykiem z bramy; pomocnik ledwo zd��y� wskoczy�. - Daj pan spok�j - powiedzia� pojednawczo Kami�ski na widok w�ciek�ej miny technicznego. - Nie zna pan Janka? Nie ust�pi za Boga... Rustecki machn�� r�k�. - Dobra, dobra. No, odjazd. - Moment. Tylko ksi��k� wezm�."Jeszcze tylko ten cholerny Kosewski, jak zwykle" - pomy�la� Rustecki z rezygnacj�. Micha�, kln�c na czym �wiat stoi, szarpa� rozpaczliwie sw�j w�z. Silnik zaskakiwa� i gas�. Widok tego niezdary poderwa� Rusteckiego. - No, co jest? - zapyta� ostro. - Czego nie wyje�d�asz? Kosewski otar� wierzchem d�oni mokre czo�o. - Nie wiem w�a�nie, co jest, panie kierowniku. Techniczny wzruszy� ramionami. - To kto ma wiedzie�, panie Kosewski? Mo�e ja? Co? Albo mo�e proboszcz z Kaczych Dupek? Z�o��, nagromadzona na Pawlaka, trzasn�a teraz w Micha�a. - No, powiedz pan? - warcza� Rustecki. - Bo mo�e ja jestem taki g�upi? Co pan zrobi� z tego wozu, do cholery, co? Nanim lata� przedtem Sk�rka i minuty nawet nie sta�. My�lisz pan, �e baza to jest ochronka dla niemowl�t czy co, do cholery? Tu trzeba rabota�, do diab�a! Kosewski milcza�. Techniczny widzia�, jak nerwowo �amie sobie palce, i �al mu si� zrobi�o tego niezdary. - No, nie st�j pan jak na weselu. R�b pan co�. Albo le� na warsztat, niech Gienek da kogo�, �eby przyszed� i zobaczy�. Jazda... Kto� roze�mia� si� za plecami Rusteckiego. - W�z ino gwizda, tylko szofer... Pozna� po g�osie Karolaka. - Ach, szkoda mowy nawet - machn�� r�k�. - Dzieciak�w naprzyjmowali i taki skutek, psiakrew! A pan dlaczego nie wyjecha�, panie Franku? - Konwojent jeszcze nie przyszed�, czekam... Rustecki pokula� w stron� warsztatu. Do Micha�a podszed� Kami�ski, milcz�cy �wiadek tej rozmowy. Sam b�d�c m�odym, dobrze rozumia� bol�czki pocz�tkuj�cych. - Czekaj, czekaj - przytrzyma� go za rami�. - Nie spiesz si� tak na warsztat. Sami zobaczymy. Kosewski wyb�ka� pod nosem jakie� podzi�kowanie. li, - Otw�rz no mask� tej... I ty si� tak, bracie, nie przejmuj - m�wi� Kami�ski z g�ow� w silniku. - Stary jest najlepszy cz�owiek, tylko trzeba go pozna�. Ma ju� taki charakter, lubi, �eby wszystko gra�o. Masz kombinerki? Ale ty si� nie przejmuj za bardzo i tylko r�b swoje, a zobaczysz, �e wszystko b�dzie gites, ani si� obejrzysz, jak z�apiesz ten dryg... Daj no �rubokr�ta... A na warsztat te� nie lataj z byle czym, bo ci� znienawidz�. B�dziesz mia� co�, to... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl charloteee.keep.pl
tytu�: "BAZA SOKO�OWSKA"autor: MAREK H�ASKOtekst wklepa�: dunder@poczta.fm- KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RZESZ�W 1988- Tekst wed�ug drugiego wydania "Utwor�w wybranych" Marka H�aski - "Czytelnik 1985 > - Opracowanie graficzne - STANIS�AW O��G- Redaktor - ANNA MAZURKIEWICZ- Redaktor techniczny - KRYSTYNA BURLI�SKALektura dla klasy czwartej liceum og�lnokszta�c�cego, technikum i liceum zawodowego - ISBN 83-03-02413-2* * *Rzucony z daleka od miasta transport, a m�wi�c potocznie baza, gni�t� si� na peryferiach Woli w zau�ku ulicy Soko�owskiej. Stanowczo s�owo baza brzmia�o zbyt szumnie i obszernie w odniesieniu do tego ma�ego placyku, zat�oczonego samochodami od p�otu do p�otu. Gara� by� to dawny magazyn �elaza. Po�rodku sta�a dobudowana z desek obitych pap� budka dyspozytora; dalej, na ko�cu placu, by� warsztat: tam kr�lowa� gruby Gienek Durczak ze swoj� brygad�. Po placu, w�r�d samochod�w, pomocnik�w i szofer�w, uwija� si� kierownik techniczny bazy, kulawy Rustecki. Do Rusteckiego m�wi�o si� "szefie". Szef pasowa� do tej ca�ej ko�owaniny - ze sw� ruchliw� postaci�, dono�nym, ochryp�ym g�osem, wyszmelcowanym czarnym fartuchem, wreszcie ze swymi pokancerowanymi r�kami. Te nieforemne r�ce potrafi�y wszystko: wyregulowa� najbardziej oporny ga�nik, uciszy� klapi�cy zaw�r, zmusi� do gadania milcz�cy silnik. Nawet Durczak, brygadzista z warsztatu, uchodz�cy w tych sprawach za najwi�kszy autorytet, milk� z szacunkiem, gdy techniczny podnosi� mask� samochodu. Wszyscy, nawet zarozumia�y Karolak, m�wili: "Ma, ma globus Rustecki". By� to fakt bezsporny, stwierdzony przez ca�� za�og�, nie podlegaj�cy dyskusji. Za�oga by�a liczna, z�yta, zgrana z sob�. W bazie wszystko ��czy�o ludzi: stare "trupy", na kt�rych je�dzili, wsp�lne k�opoty, ci�ki zaw�d, kt�ry si� tyle razy wyklina�o w cholery, a kt�rego przecie� nikt by nie zamieni�, gdyby przysz�o co do czego. Ludzie razem pracowali, scementowani silnie ze sob� ofiarami i kole�e�scy, chocia� o tym nie m�wi�o si� nigdy. Bo i po co? I tak ka�dy wiedzia�, �e jak trzeba, to "ch�opaki pomog�". I pomagali. Dzielili si� ze sob� wiadomo�ciami zdobytymi przez ca�e lata tarapaniny z wozem, �ci�gali si� nawzajem z bezdro�y, gdy kt�ry� "rozkraczy�" si� po nocy, daleko od bazy ratowali si� nawzajem jak�� �wiec� czy inn� cz�ci� skombinowan� z trudno�ci�. By�y to pierwsze lata powojenne, pierwsze ci�kie lata, bez warsztat�w, bez cz�ci - a transport musia� chodzi�. W tym zbiorowisku ludzi zaci�tych, szorstkich, takich, kt�rzy i dwie noce potrafili przele�e� pod wozem, aby tylko o w�asnych si�ach dojecha�, znalaz� si� nagle Micha� Kosewski. Sk�d si� znalaz� - nie wiadomo. By� m�ody i to w�a�ciwie t�umaczy�o wszystko: wielu m�odych garnie si� za k�ko. "Ciapciak" - m�wi� warsztat. "Niemowlaczek zasrany" - twierdzi� dyspozytor Kurka (dwadzie�cia pi�� lat pracy za k�kiem), a og�lnie by�o wiadomo, �e takich jak Kosewski to nie ma, nie by�o i nie potrzeba. Szef Rustecki nic nie m�wi�, patrzy� tylko z politowaniem, jak Kosewski m�czy si� ze swoim wozem, kt�ry w tych r�kach " no, nie chce chodzi�, cholera!..." Nawet konwojenci m�wili: "Nie, panie, ja z nim nie pojad� za Boga. Przecie� to tabaka �yciowa". Nie wiadomo kiedy i jak przylgn�o do niego przezwisko Student i trzeba przyzna�, �e nieweso�e �ycie mia� ten dziwny student. W�r�d masy kpiarzy, wy�miewaj�cych i wyszydzaj�cych, zw�aszcza tych starszych, dla kt�rych by� czym� w rodzaju papugi kataryniarza, Kosewski mia� tylko dw�ch przyjaci�, kt�rych istnienia si� nie domy�la�. Jednym z nich by� Stefan Kami�ski, drugim Szymaniak. Tych dw�ch ludzi rozumia�o go, broni�o i pomaga�o ze wszystkich si�. Tak jak z Kosewskiego �mieli si� wszyscy, nawet ci najm�odsi, je�d��cy na najgorszych "trupach", tak Kami�ski cieszy� si� og�lnym powa�aniem. "Szanowanie, panie Stefciu" - m�wili najm�odsi. "Jak si� masz" - pozdrawia�a go brygada Gienka. "No jak, panie Stefciu, jak leci?" - zatrzymywa� go Solecki, dyrektor transportu, cho� wiedzia�, �e u Stefana wszystko musia�o "lecie� na medal". Stefan by� m�odym kierowc�, kocha� w�z i dba� o ten w�z jak o najdro�sz� istot�. "Co ty, Stefan, �lub bra�e� z tym d�emsem, do cholery?" - pytali niekt�rzy. Wielki w�z by� zawsze wypucowany, b�yszcza� jak zegarek, a� k�u� w oczy. Kra�cowo r�n� sylwetk� tworzy� Kosewski. Chudy, paj�czonogi, mizerak a� dra�ni�cy w swojej niezaradno�ci, w �aden spos�b nie dawa� sobie rady z wozem. "Z niego szofer jak z koziej dupy tr�bacz" - m�wili wszyscy i na- prawd� wydawa�o si�, �e kozi fragment by�by lepszy ni� ten zal�kniony, . niezaradniutki Student. Jak ryba bez wody, tak Rustecki nie m�g� si� obej�� bez bazy. Tu dopiero, po�r�d warkotu silnik�w, wymys��w kierowc�w i gor�czkowego rytmu pracy �y� naprawd�: To w�a�nie tworzy�o jego �ywio�, pasj�. Ten kaleki cz�owiek �y� baz�, kocha� j� po swojemu: milcz�co, spokojnie. Mo�na to by�o wyczu� mimo jego pozornej osch�o�ci. Jednego Rustecki nie znosi�: leni i niedorajd�w. I jednych, i drugich t�pi� bez lito�ci: zsadza� z woz�w, przenosi� na najgorsz� robot� albo w og�le usuwa�. Kosewski ba� si� szefa jak ognia, karla� pod jego spojrzeniem. Oczy technicznego przenika�y samoch�d na wskro� z dra�ni�c� dok�adno�ci� aparatu rentgenowskiego, w mig wykrywa�y nie dokr�con� �rub� lub kawa� zaschni�tego b�ota. Techniczny wtedy nic nie m�wi�. Patrzy� na delikwenta i ten czyta� w jego spojrzeniu wszystko, co najgorsze dla siebie. Albo sp�ni� si� z wyjazdem. Bo�e, co to wtedy by�o! Rano Rustecki podbiega� do okienka dyspozytora. - Jak tam, panie Kurka? Wszyscy ju� wyjechali? Flegmatyczny, opas�y Kurka rzuca� okiem na tablic�. - Wszyscy. Jeszcze tylko Pawlak, Kosewski i Stefan. - Stefan? - dziwi� si� techniczny. - Co� pan? Zakl�� i pobieg� do Pawlaka. - No, co jest, panie Jasiu? - krzykn�� do kierowcy kr�c�cego si� przy wozie. Pawlak odwr�ci� si�. W jego oczach zamigota�y iskierki z�o�ci. - A ja wiem, co jest? Nie chce zapali�. - To zassij go pan.- Ju� pr�bowa�em, nie daje rady.- No, a spr�buj pan jeszcze raz.- O, rany Boskie! M�wi�em, �e nie. Trzeba go szarpn��.- A co on zawsze tak ci�ko pali?- Nie, tak to omega... Tylko teraz styki ma zjechane.- No to co? Nie potrafisz pan sobie nowych wypisa� z magazynu? Ech, jak Bo... - Zaraz, co pan krzyczysz? Po co ta mowa? By�em w magazynie, nie ma nowych. Rustecki zakr�ci� si� w miejscu. - Czekaj pan, polec� po Stefana, to pana poci�gnie. Jak z dzie�mi, jak Boga kocham, jak z dzie�mi... Kami�ski siedzia� w swoim wozie, rozgrzewa� silnik. Ko�o niego Kosewski kr�ci� korb� swoj� "doczk�". W�osy opad�y mu na oczy, czo�o b�yszcza�o potem. - Panie Kami�ski - wysapa� Rustecki. - Chod� pan, poci�gniesz pan tego Omeg�... - Pawlaka?- Tak, tak. Podjed� pan.- A co mu jest?- Nic mu nie jest: on m�wi, �e styki, a ja, �e zalany po prostu. No, jed� pan, jed� pan. Kami�ski ruszy�, podstawi� si� ty�em do Pawlaka.- Zaczep si� kabestanem, Jasiu - powiedzia� do niego. - I poma�u, bez nerw�w... - Dobra! Mo�esz. - Na tr�jk� go! - krzykn�� Rustecki.Pawlak zmarnia� w ustach przekle�stwo pod adresem technicznego. - Sam wiem - warkn��. - Po choler� si� pan wtr�casz? Jad�, Stefan. Stefan wype�ni� warkotem hal�. Widzia� w lusterku w�ciek�� twarz Pawlaka kopi�cego w akcelerator. Przeci�gn�� go spory kawa� po placu - nic. - No, co jest, Jasiu? - krzykn��. - Mo�e pr�d, co? Pawlak roz�o�y� r�ce. - Dawaj jeszcze, dawaj... Studebaker strzeli� par� razy w t�umik, przekrztusi� si� i zabasowa� r�wno. Rustecki odetchn��. - A widzisz pan - powiedzia� triumfalnie. - M�wi�em, �e jest zalany. Twarz Pawlaka pociemnia�a z pasji. - G�wno! - rykn��. - Nie ucz mnie pan! I zanim techniczny mia� czas odpowiedzie�, wytoczy� si� z rykiem z bramy; pomocnik ledwo zd��y� wskoczy�. - Daj pan spok�j - powiedzia� pojednawczo Kami�ski na widok w�ciek�ej miny technicznego. - Nie zna pan Janka? Nie ust�pi za Boga... Rustecki machn�� r�k�. - Dobra, dobra. No, odjazd. - Moment. Tylko ksi��k� wezm�."Jeszcze tylko ten cholerny Kosewski, jak zwykle" - pomy�la� Rustecki z rezygnacj�. Micha�, kln�c na czym �wiat stoi, szarpa� rozpaczliwie sw�j w�z. Silnik zaskakiwa� i gas�. Widok tego niezdary poderwa� Rusteckiego. - No, co jest? - zapyta� ostro. - Czego nie wyje�d�asz? Kosewski otar� wierzchem d�oni mokre czo�o. - Nie wiem w�a�nie, co jest, panie kierowniku. Techniczny wzruszy� ramionami. - To kto ma wiedzie�, panie Kosewski? Mo�e ja? Co? Albo mo�e proboszcz z Kaczych Dupek? Z�o��, nagromadzona na Pawlaka, trzasn�a teraz w Micha�a. - No, powiedz pan? - warcza� Rustecki. - Bo mo�e ja jestem taki g�upi? Co pan zrobi� z tego wozu, do cholery, co? Nanim lata� przedtem Sk�rka i minuty nawet nie sta�. My�lisz pan, �e baza to jest ochronka dla niemowl�t czy co, do cholery? Tu trzeba rabota�, do diab�a! Kosewski milcza�. Techniczny widzia�, jak nerwowo �amie sobie palce, i �al mu si� zrobi�o tego niezdary. - No, nie st�j pan jak na weselu. R�b pan co�. Albo le� na warsztat, niech Gienek da kogo�, �eby przyszed� i zobaczy�. Jazda... Kto� roze�mia� si� za plecami Rusteckiego. - W�z ino gwizda, tylko szofer... Pozna� po g�osie Karolaka. - Ach, szkoda mowy nawet - machn�� r�k�. - Dzieciak�w naprzyjmowali i taki skutek, psiakrew! A pan dlaczego nie wyjecha�, panie Franku? - Konwojent jeszcze nie przyszed�, czekam... Rustecki pokula� w stron� warsztatu. Do Micha�a podszed� Kami�ski, milcz�cy �wiadek tej rozmowy. Sam b�d�c m�odym, dobrze rozumia� bol�czki pocz�tkuj�cych. - Czekaj, czekaj - przytrzyma� go za rami�. - Nie spiesz si� tak na warsztat. Sami zobaczymy. Kosewski wyb�ka� pod nosem jakie� podzi�kowanie. li, - Otw�rz no mask� tej... I ty si� tak, bracie, nie przejmuj - m�wi� Kami�ski z g�ow� w silniku. - Stary jest najlepszy cz�owiek, tylko trzeba go pozna�. Ma ju� taki charakter, lubi, �eby wszystko gra�o. Masz kombinerki? Ale ty si� nie przejmuj za bardzo i tylko r�b swoje, a zobaczysz, �e wszystko b�dzie gites, ani si� obejrzysz, jak z�apiesz ten dryg... Daj no �rubokr�ta... A na warsztat te� nie lataj z byle czym, bo ci� znienawidz�. B�dziesz mia� co�, to... [ Pobierz całość w formacie PDF ]